BMW Z4 sDrive28i

Bieszczady, godzina dziewiąta rano. Normalnie przemykam po lokalnych drogach niezauważony, jednak tym razem jest inaczej. Nawet w opustoszałych górach pomarańczowego BMW po prostu nie da się przeoczyć. Ryk wydechu przerywa szum drzew, a wielka maska zjada zakręty. Gaz do dechy!

Obecność ludzi bywa denerwująca. Ich towarzystwa w 40-milionowym państwie nie sposób oczywiście uniknąć, jednak czasem bardzo by się tego chciało. Na przykład wtedy, gdy weekend zaczynacie od pogawędki z pijanym żulem. Ten w reakcji na niechęć do poratowania złotówką częstuje Was słowami "zaraz Ci wpi....lę!". Tuż przed przygodą z BMW Z4 miałem okazję przeprowadzić taką właśnie konwersację, zakończoną bezradnym kopaniem wspomnianego delikwenta w ścianę kiosku z gazetami. Cóż, każdy z nas miewa czasami słabsze dni, ale grunt w tym, by umieć odciąć się od pokręconej rzeczywistości. Bieszczady są do tego doskonałym miejscem.

Niby to tylko zwyczajne góry, a jednak... Gdy masz odpowiednie narzędzia do teleportacji w sferze doznań motoryzacyjnych, wystarczy jeden mały ruch palcem po mapie i 250 kilometrów zniknie pod kołami auta, wiodąc myśli po krainie dróg marzeń. Dla mnie taka podróż to jak narkotyczny trans, w którym widzę tylko upatrzone wcześniej trasy z setkami zakrętów. Reszta się nie liczy, a ludzie... Mimo iż pojawiają się gdzieś fizycznie, są całkowicie niewidoczni. W tym stanie świadomości łyk górskiego powietrza wpadającego przez otwarty dach kabrioletu sprawia, że zapominam o dziwactwach realnego świata. Koncentruję się na jednym, równoległym "matrixie".

Tak jest i dziś, na początku sierpnia. Pogodę mam jak na zamówienie, a w gotowości kolejne auto testowe. O piątej rano uchylam bramę garażową i wskakuję do obszytego skórą wnętrza pomarańczowego BMW Z4. W dłoniach dowód rejestracyjny i okulary przeciwsłoneczne. W bagażniku mapa, aparat fotograficzny i kilka butelek wody. No i oczywiście krem do zabezpieczenia twarzy przed nadmiernym opaleniem. Coś jeszcze? W sumie to szczegół, że zapomniałem zmienić koszulki, w której przed chwilą spałem. Dowiem się o tym dopiero po kilku kilometrach jazdy...

Na razie mój palec wskazujący wędruje na przycisk "Engine Start". Tuż po jęknięciu rozrusznika, Z4 wita mnie soczystym bulgotem wydechu. Sdrive28i, tak? Mruczę do siebie z uśmieszkiem pod nosem, dobrze wiedząc że pod maską tego auta nie ma przecież 2,8-litrowego silnika. BMW już dawno odeszło od klasycznych oznaczeń określających realną pojemność motoru. Właściwie to nie rozumiem, po co ta cała szopka z pozostawieniem cyferek odnoszących się do olbrzymich silników? Przecież każdy wie, że klasyczne sześciocylindrówki znane z gładziutkiej pracy odchodzą na emeryturę. Ich miejsce zajmują hipernowoczesne konstrukcje w technologii TwinPower Turbo. Nie inaczej jest w przypadku testowanego auta. Pod wielką przednią pokrywą znajduje się dwulitrowy, 245-konny benzynowiec z aluminiową skrzynią korbową. Motor ma turbosprężarkę, bezpośredni wtrysk benzyny oraz układy: Valvetronic i DoubleVANOS. Opakowano go wzmocnieniami kielichów i plastikową osłoną przywodząca na myśl obudowy silników V6.

Jednostka napędowa BMW to krok w kierunku oszczędności. Jako tradycjonalista myślę o tym ze smutkiem. Cztery cylindry zamiast sześciu, a mocy tyle samo - znamy tę gadkę reklamową. TwinPower zastąpił w Z4-ce wolnossącego trzylitrowca. Moje obawy o plebejski dźwięk nowego napędu na szczęście okazują się trochę na wyrost. Po uruchomieniu silnik "gra" całkiem fajnie. Pomruk towarzyszący dodaniu gazu zamienia się w złowieszcze warkotanie. Oczywiście nie jest to bulgot sześciu garów "huczących" pod maską w charakterystyczny sposób, ale czuć, że naprawdę zrobiono wiele, by nie dało się usłyszeć braku dwóch tłoków. Dopóki sztywny dach Z4 jest rozłożony i układ wydechowy wyposażony w modulujący dźwięk zawór umieszczony przy tłumiku końcowym nie jest tak bardzo słyszalny, ruszam do przodu delektując się soczystym warkotem dochodzącym zza grodzi silnika. Całkiem rasowo jak na zwykłą rzędową "czwórkę"...

W zimny poranek BMW okryte aluminiowym dwuczęściowym "kapturem" zgrabnie przemyka pomiędzy wioskami rozsianymi wzdłuż miernej jakości dróg powiatowych. Staram się trzymać z daleka od wybojów. Z początku nie chce mi się wierzyć, że dwuosobowe auto może być tak komfortowo zawieszone. Rzut oka w okolice tunelu środkowego wyjaśnia moje zaskoczenie. Testowany samochód wyposażono w układ zmiennej twardości pracy amortyzatorów. Efekt: w trybie Comfort BMW zachowuje się wprost rewelacyjnie jak na sportowy wóz z 18-calowym mieszanym ogumieniem o profilach 35 i 40. Nierówności są niwelowane bardzo skutecznie, więc na razie nie dotykam przycisków do zmiany charakterystyki pracy zawieszenia. Zostawiam to sobie na później...

Tymczasem Z4 przemierza kolejne kilometry krętych dróg w okolicach Przeworska. Opcjonalna, 8-stopniowa automatyczna skrzynia biegów produkowana przez firmę ZF zmienia przełożenia płynnie i po raz kolejny udowadnia, że każe BMW, w którym znajdzie się ta genialna przekładnia, jest autem o dwóch równie dobrych obliczach: komfortowego okrętu - gdy nie mamy ochoty na gonitwę i bezwzględnego ściganta - kiedy nagle nam "odbije". Z tymi myślami po czterech godzinach jazdy mijam tablicę z napisem "Sanok". Przed maską Z4 otwiera się krajobraz pasma Bieszczadów ozdobiony niebieską wstęgą nieba. Tu się oddycha!

Zajeżdżam na stację benzynową, by sprawdzić ile paliwa wchłonęła w drodze Beemka. Okazuje się, że w trasie wystarczyło ok. 8,5 litra na 100 km. To nie jest zły wynik. Pamiętajcie, że mamy tu do czynienia z samochodem zdolnym do sprintu od 0 do 100 km/h w 5,5 sekundy! Czas zamknąć zeszycik z notatkami paliwowymi i zając się tym, co najważniejsze, czyli "radością z jazdy"... Po 19 sekundach od naciśnięcia guzika umieszczonego na dole konsoli środkowej elektrycznie składany dach "Zet-czwórki" chowa się do bagażnika. W 310-litrowym kufrze dla lepszego rozkładu mas umieszczono także akumulator. Kończąc widowisko "zrzucenia kaptura" częstuję uśmiechem dzieciaki wytykające mnie palcami i odjeżdżam ze stacji benzynowej w kierunku górskich serpentyn.

BMW "przepoczwarzone" w kabriolet zaczyna prowadzić się jeszcze lepiej. W końcu nic nie potrzaskuje na nierównościach, a nadwozie staje się jakby "przytulone do drogi". Czuć korzystniejsze rozłożenie mas, które razem wzięte tworzą niebagatelną liczbę 1495. Tyle kilogramów waży gotowe do jazdy Z4. Niemało jak na dwuosobowego roadstera, ale staram się o tym nie myśleć.

Skręcam w drogę nr 834 i obieram kierunek na Baligród. Jezdnia wije się, tworząc serie zakrętów poprzeplatane nudnymi prostymi. Czas włączyć tryb sportowy. Skrzynia biegów od razu redukuje o jeden bieg w dół, a motor przerywa komfortowy szmer wiatru groźnym warknięciem dobiegającym z wydechu. No dobra... do roboty! Postanawiam na razie nie korzystać z manetek przytwierdzonych do kolumny kierownicy. Kuszą mnie swoją obecnością i charakterystycznym klikaniem towarzyszącym ich pracy, ale zostawiam sobie zabawę nimi na najlepszą część drogi, którą pokonam w trybie SPORT+. Na razie jadę wiec w pełnym "automacie", sprawdzając na ile BMW da się wkręcić w dynamiczne pokonywanie zakrętów bez ręcznej ingerencji w pracę przekładni.

Atakując kolejne szykany zauważam, że pomimo rasowego dźwięku, który stara się "wyprodukować" aktywny układ wydechowy i utrzymywania obrotów na wyższym poziomie, Z4 cały czas pozostaje niezwykle miękkie i ułożone. Jego układ kierowniczy nie chce "twardnieć" nawet przy wjeżdżaniu w zakręty z prędkościami powodującymi popiskiwanie szerokich opon. Wspomaganie działa precyzyjnie, ale jego siła pracy nie pasuje do sportowego samochodu. Automatyczna skrzynia biegów na zakrętach charakterystycznie kołysze autem, dopóki nie dokona redukcji. Jako kierowca cały czas czuję się... zbyt wyluzowany.

Dobry system audio pieści moje uszy rytmami nowej płyty Dido, wygodne siedzenia z elektrycznie regulowanym podparciem bocznym otulają szczelnie w kokpicie. Wszystko to sprawia, że doznania z jazdy Z4 bardziej przypominają poruszanie się luksusowym kabrioletem niż prawdziwym roadsterem stworzonym do bycia częścią podróży, w której chodzi o samą drogę, a nie o cel...

Wiedziony równym asfaltem trasy docieram na parking przed kościołem w Baligrodzie. Ludzi wokół jak na lekarstwo, ale każdy kto przechodzi obok mnie, odwraca głowę wlepiając swój wzrok w BMW. Ostry kolor Valencia Orange, magia znaczka i brak dachu nad głową robią swoje. Przystaję na sekundę, by napić się wody i przygotować mentalnie na doznania z najlepszej części mojej ulubionej trasy. To oznacza oczywiście przełączenie Z4 w tryb SPORT+ i przytrzymanie na dłużej przycisku "DSC OFF". Teraz cała władza nad 350 Niutonometrami momentu obrotowego spoczywa w moich rękach. Zaciskam dłonie na grubej kierownicy i po przestawieniu skrzyni w tryb manualny zamiatam efektownie tyłem tuż przed głównym wejściem do kościoła. Tak! Przez moment jestem lokalnym intruzem, który ściąga na siebie spojrzenia i kusi przeznaczenie.

Po wyjechaniu z miejscowości moja prawa stopa wędruje do samej podłogi. Ruchy kierownicą coraz szybciej wiodą BMW do środka zakrętów. Z każdą kolejną szykaną próbuję wkręcić Z4 ciaśniej i spiąć nadsterownością uciekające na zewnętrzną przednie koła. W maksymalnie sportowym trybie jazdy układ kierowniczy BMW pracuje nieco ciężej, choć do ideału sporo mu brakuje. Zawieszenie za to staje się sportowo twarde. Wóz odpowiada na moje pytania o więcej mocy czystym "kiełznaj mnie!", a przyspieszenia potrafią wprost oszałamiać. Pokłady sztucznej grozy produkowane przez układ wydechowy sapiący, prychający i imitujący warkot myśliwca w szarży nad kanałem La Manche wzmagają dodatkowo uczucie euforii. Skóra zaczyna podnosić włosy na przedramionach... W ferworze rosnącej prędkości moje ruchy kierownicą i manetkami do zmiany biegów stają się coraz szybsze i mniej skoordynowane.

Chyba powinienem uśmiechnąć się do siebie, ale podświadomie czuję, że cały czas coś tu jest nie tak... To sztuczność prowadzenia przebija się przez elementy układu jezdnego BMW, dając znać o "komputerowym" charakterze samochodu. BMW szorstko, ale precyzyjnie wpasowuje się w zakręty, nie szarpiąc przy tym nadmiernie tyłem. Mocy jest w sam raz, jednak sposób jej rozwijania potrafi czasem zaskoczyć. Dopiero w ostrych szykanach wychodzi na jaw prawdziwy charakter motoru TwinPower Turbo. Dwulitrowiec jest silny jak niedźwiedź i potrafi dosłownie wbić kierowcę w tylną oś, ale przyciskany do ściany beskidzkich stromizn ujawnia słabość w "odejściu" poniżej 3000 obr./min. i dziwną zadyszkę w okolicach 5000 obr./min. Brak liniowości w pracy jednostki napędowej sprawia, że szybko pokonywane zakręty trzeba sztucznie "planować", by trafić w optymalny zakres obrotów. Przez to ciężej jest zgrać się z maszyną i nabrać poczucia pełnej kontroli nad autem. Reakcje na wciśnięcie gazu, jak w każdym turbodoładowanym silniku, są trochę nieprzewidywalne.

Po seriach szykan przejechanych kilkakrotnie w obie strony daję odpocząć autu przezornie sprawdzając poziom oleju. Z4 wyposażono w elektroniczny bagnet, dzięki któremu do tej prostej czynności nie trzeba nawet otwierać maski. Przy okazji postoju patrzę na rozgrzane hamulce, które nieźle namęczyły się podczas jazdy. Trzeba uczciwie przyznać, że nie zawiodły. Ani razu nie dało się wyczuć w nich słabości, choć cały czas walczyły z dzikimi przyspieszeniami, produkując przy tym tony pyłu ze startych klocków. Spoglądając w kierunku górskich szczytów po szybkiej kontroli ogumienia i hamulców mam ochotę wsiąść ponownie do BMW i zmierzyć się z agrafkami trasy Baligród-Cisna. Czas jest jednak nieubłagany...

Powoli zaczyna zapadać zmrok, a przede mną ćwierć tysiąca kilometrów powrotnej drogi do domu. Tankuję czym prędzej do pełna i stwierdzam, że Z4 podczas moich drogowych wybryków skonsumowało 13 litrów paliwa na każde 100 km. Mogło być gorzej. Ale zużycie benzyny w przypadku takiego dnia jak ten, nie jest przecież najważniejsze. Chodzi wszak o samą przyjemność z prowadzenia auta bez dachu i wszystkie emocje temu towarzyszące. Zapachy, dźwięki no i ten powiew wiatru...

Z4 to wspaniały samochód, za który z pewnością wiele osób "dałoby się pokroić". Jest piękny, a polakierowany w jeden z jaskrawych kolorów przypomina kolibra w locie. Ma rewelacyjnie wykończone wnętrze, mocny silnik i za dopłatą ok. 10 tys. zł ultraszybki automat ZF dotrzymujący kroku o 150 KM silniejszym jednostkom napędowym. Dzięki sztywnemu dachowi oraz regulowanemu zawieszeniu, które zapewnia doskonałe tłumienie nierówności, nawet codzienna użyteczność BMW stoi na relatywnie wysokim poziomie. Gdyby miał wskazać jedną rzecz, której zabrakło mi w testowanej Z-czwórce, to zapewne byłby to.... chłodzony schowek na napoje. A więc czyżby samochód idealny? Nie. I wcale na drodze do ideału nie stoi wysoka cena. Tę tłumaczą prestiż marki oraz zaawansowanie technologiczne. I właśnie ta ostatnia cecha BMW każde mi przyjrzeć się bliżej prawdziwemu charakterowi Z4.

Bawarczycy zapewniają, że jest to roadster z krwi i kości stworzony wyłącznie do dawania czystej przyjemności z jazdy. Tymczasem po niespełna półtora tysiąca kilometrach za jego kierownicą stwierdzam, że istnieje obecnie na rynku kilka innych aut kosztujących tyle samo albo i mniej, a zdolnych zapewnić jeszcze większą frajdę z prowadzenia. Najbardziej zaskakujące jest to, że co najmniej jeden z takich modeli produkuje nie kto inny jak... samo BMW. W czym więc rzecz?

Z4 sDrive28i jest szybkie i piękne, ale to nie wszystko. Moim zdaniem podstawowym balastem tego samochodu jest jego naszpikowanie nowoczesną technologią i gadżetami ułatwiającymi jazdę. To dwuosobowe auto sportowe nastawione na emocje z jazdy, a jednak prowadząc je cały czas masz wrażenie, że ktoś robi to za Ciebie. Wspomaganie kierownicy "waży w rękach" sztucznie lekko nawet w najbardziej agresywnym trybie jazdy. Masa samochodu i automatyczna skrzynia wpływają na brak poczucia zespolenia tylnego napędu z silnikiem, a reakcje samego motoru są pozbawione liniowości. Byłbym nieuczciwy w stosunku do samego siebie, gdybym stwierdził co innego, więc muszę to powiedzieć na koniec: Z4 to nie jest najlepszy samochód do sztuki znikania. W nim jednak dużo lepiej uda Wam się inna, też całkiem przyjemna sztuka. Sztuka pokazywania się...

Zalety:
+ wysoki jak na sportowe auto poziom komfortu
+ mocny i oszczędny silnik zapewnia nieziemskie wręcz przyspieszenia
+ jak zwykle bezbłędna 8-stopniowa automatyczna skrzynia biegów
+ wygoda użytkowania dzięki składanemu sztywnemu dachowi
+ układ wydechowy o niesamowitym (choć sztucznym) brzmieniu

Wady:
- naszpikowanie elektroniką
- charakterystyka pracy silnika z turbosprężarką nie pasuje do auta typu roadster...
- ...podobnie jak zbyt lekko działające wspomaganie kierownicy
- w kokpicie brakuje chłodzonego schowka :-)

Podsumowanie:
Szybki, piękny, wspaniale wykonany i całkiem praktyczny jak na dwuosobowy kabriolet. Czyżby ideał? Niestety nie. Podstawowym balastem tego samochodu jest jego naszpikowanie nowoczesną technologią i gadżetami ułatwiającymi jazdę. Z4 to auto sportowe nastawione na emocje z jazdy, a jednak prowadząc je cały czas masz wrażenie, że ktoś robi to za Ciebie.