BMW Z4 sDrive35i

Kabrioleciarze cierpią na śmiertelną, nieuleczalną i społeczną chorobę. Objawia się potrzebą zakupu samochodu ze składanym dachem. Najwięksi fanatycy potrafią jeździć cabrio nawet w najgorsze mrozy. Jak to zrobić? Razem z BMW Z4 udowadniamy, że kabriolet może być autem całorocznym.

Za oknem na dobre rozpanoszyło się słońce. Temperatura zaczyna sięgać kilkunastu stopni, a mrozy odeszły w niepamięć. Na ulicach zaczynają pojawiać się osoby, które czerpią radość z jazdy bez dachu, niepojętą dla zwykłych użytkowników dróg, którzy kabrioleciarzy obrzucają niby pogardliwym, ale jednocześnie zazdrosnym spojrzeniem.

Trudno mi uwierzyć, że jeszcze niedawno temperatura w ogóle nie chciała zbliżyć się nawet do 0 stopni, a spotkanie kabrioletu było równie prawdopodobne, co zobaczenie wielkiej pandy w Puszczy Kampinoskiej.

Podczas blisko 20-stopniowych mrozów największą frajdą dla dziennikarza motoryzacyjnego jest otrzymanie do testu ponad 300-konnego tylnonapędowego roadstera. Wszyscy zasuwają ogromnymi SUV-ami z prześwitem jak Wielki Kanion Kolorado, śmiejąc się przy tym ośnieżonym krawężnikom i niewidocznym dziurom w twarz. Jedynym pocieszeniem dla mnie jest fakt, że nowe BMW Z4 ma twardy, składany dach. Mimo że dla dużej części fanów klasycznej definicji kabrioletu dach inny niż materiałowy jest nie do zaakceptowania, to od pierwszych modeli SLK kocham twarde dachy i nie obchodzi mnie pojęcie klasyki. Niezrażony niczym odebrałem kluczyki do pieczołowicie nawoskowanej Z4-ki i wyjechałem w największą możliwą śnieżycę. Zimową przygodę z kabrioletem czas zacząć.

Kobiecy punkt widzenia
Wreszcie śnieg przestaje padać. Dopiero w pełnym słońcu Z4 w pełni redefiniuje pojęcie piękna. To samochód, w odróżnieniu od większości motoryzacyjnych dzieł, zaprojektowany przez kobiety, i to widać. Juliane Blasi była odpowiedzialna za projekt nadwozia, a Nadya Arnaout za wnętrze. Zastępujący Chrisa Bangle'a na pozycji szefa stylistów Adrian van Hooydonk stwierdził, że BMW właśnie udowodniło światu, że kobiety umieją projektować samochody wybitnie męskie. Roadster wciąż nawiązuje do poprzedniego Z4, ale przybyło mu kilka zaokrągleń. Nie oznacza to jednak, że nowe Z4 wizualnie utyło. Aerodynamika zdecydowanie zyskała na smuklejszych kształtach.

Roadster to rodzaj magnesu na płeć piękną. Jednak Z4 podoba się nie tylko kobietom. Podczas sesji zdjęciowej zatrzymał się przy mnie staruszek, prawdopodobnie pamiętający jeszcze II wojnę światową, który krótko podsumował dokonania BMW w dziedzinie designu przez te wszystkie lata: "cholernie piękne cacko". Nowa Z4 w stosunku do poprzedniego modelu znacznie urosła, teraz jest dłuższa o 14 cm i delikatnie szersza. Długość na z założenia małego, dwumiejscowego roadstera powala. Maska ciągnie się niemal w nieskończoność. Przy tych zaskakujących wymiarach rozkład masy pojazdu dąży do idealnych proporcji 50:50. Gratulacje dla inżynierów.

W nowym Z4 trudno nie dopatrywać się podobieństwa do smukłego Passata CC. Ten niemiecki trend jest widoczny szczególnie z przodu, a to za sprawą szerokiego rozstawu daleko nachodzących na błotniki reflektorów. Ogromne, charakterystyczne dla BMW wloty powietrza, tzw. nerki, dodają mu agresywności.

Z dachem czy bez dachu, Z4 jest zawsze równie seksowna. To duży komplement, bo większość kabrioletów ze złożonym dachem wygląda jakby narysował je pijany projektant, który nigdy nie słyszał o proporcjach nadwozia. Wystarczy 20 sekund, aby Z4 całkowicie schowała swoją sztywną, aluminiową kopułę do bagażnika. Wystarczy nastawić nawiewy, włączyć mocne grzanie i da się jeździć nawet w zimie! Większość społeczeństwa uważa Cię przy tym za niepełnosprawnego psychicznie, ale to ich problem. O ile problem hulającego we wnętrzu wiatru nie istnieje przy prędkościach nawet do 120 km/h, o tyle sama ujemna temperatura jest wyjątkowo nieprzyjazna kabrioleciarzom. Z4 w zimie tak, ale raczej tylko z dachem.

Roadster w wersji lux
Wnętrze tego niewielkiego cuda bawarskiej techniki to krzyżówka luksusowo-eleganckiej niemieckiej limuzyny z narwanym roadsterem. Chociaż przyznaję, że zdecydowanie więcej w tym wszystkim jest elektroniki, dbałości o ergonomię i jakość materiałów niż sportowego ducha. Beżową, skórzaną tapicerkę i błyszczące drewniane listwy zdecydowanie zamieniłbym na czerwoną skórę i aluminiowe dodatki. W stonowanym, luksusowym wnętrzu testowanej Z4 praktycznie tylko niewielka, trójramienna kierownica rodem z serii M zdradzała potencjał ponad 300-konnego silnika benzynowego.

Siedząc w BMW Z4, miałem wrażenie, że moja pupa za chwilę będzie miała bliskie spotkanie z asfaltem. To fenomenalne uczucie tarcia czterema literami po ulicy dostępne jest tylko i wyłącznie reprezentantom klasy roadsterów. Godne polecenia za niecałe 3000 złotych są fotele sportowe z elektropneumatycznymi poduszkami, które samoistnie dopasowują się do budowy naszego ciała, zapewniając genialne trzymanie boczne, nawet podczas najostrzejszych zakrętów. Pikanterii dodaje fakt, że przede mną rozciągała się długa maska, a za mną nie było praktycznie nic poza skromnym bagażnikiem. Z4 dodaje wigoru, a jeżdżąc nim chce się żyć. Oczywiście pod warunkiem, że żonę zostawimy w domu, a na prawy fotel zaprosimy latynoską kochankę, która podniesie temperaturę wnętrza szybciej niż najlepsza dwustrefowa klimatyzacja.

Jeśli myślicie, że w dobie motoryzacyjnej globalizacji we wnętrzu Z4 zobaczycie dokładnie to samo, co w każdym innym BMW, to jesteście w błędzie. W Z4 znajdziemy mnóstwo nawiązań do jednego z moich ulubionych motoryzacyjnych dzieł sztuki. Jeździł nim najsłynniejszy brytyjski agent MI6 James Bond, to model Z8. Co prawda ze względu na ergonomię na środku kokpitu zamiast stylowych zegarów znalazł się potężny, 8,8-calowy ekran iDrive, ale trochę poniżej konsola środkowa już w pełni nawiązuje do legendarnej "Zetki". Przy każdym teście nowego BMW trzeba wychwalać zmianę korzystania z do niedawna irytującego systemu obsługi multimediów iDrive, którego wcześniej nie imały się prawa logiki. Teraz jest faktycznie prościej.

Mimo że roadstery są z definicji samochodami mało pojemnymi, to zaskoczyła mnie przestronność wnętrza Z4. Większość tego typu aut powoduje nieuleczalną klaustrofobię. W BMW jest inaczej. Za praktycznością niemieckiego roadstera przemawia także ponad 300-litrowy bagażnik, który w wersji z otwartym dachem staje się niemal 200-litrowym kuferkiem. Pomieści skromny weekendowy bagaż dwóch osób. Z4 zaskakuje także liczbą poręcznych schowków. Swoje miejsce znajdą tutaj drobne przedmioty i napoje, a za dopłatą dokupisz pakiet dodatkowych schowków, który sprawi, że w kokpicie z powodzeniem rozładujesz skromną walizkę.

M bez M
Przycisk "Start Stop" przeniesie nas do filharmonii, gdzie pierwsze, lekko bulgoczące skrzypce gra 306-konny, 6-cylindrowy, rzędowy silnik benzynowy o pojemności 3 litrów, a akompaniują mu dwie potężne końcówki układu wydechowego, które swoim basowym brzmieniem przyprawiają o zawrót głowy. Warto pamiętać, że właśnie ten silnik z podwójnym turbodoładowaniem oznaczany jako 35i zdobył dwukrotnie główne trofeum w konkursie Engine of the Year w latach 2007-2008. Prawdopodobnie jurorzy usłyszeli jak brzmi i to im wystarczyło. A jak to wygląda w praktyce?

Dzięki maksymalnemu momentowi obrotowemu o wartości 400 Nm osiąganemu już przy 1300 obr./min, po wciśnięciu gazu Z4 katapultuje się do przodu, przekraczając barierę pierwszych 100 km/h w zaledwie 5,2 sekundy! BMW M3 w wersji cabrio robi to wolniej! Do takich przyspieszeń walnie przyczyniła się opcjonalna, sportowa, 7-biegowa automatyczna skrzynia biegów z podwójnym sprzęgłem, która biegi zmienia w tempie ekspresowym. Jeśli masz ponad 11 tysięcy złotych na zbyciu, to warto w nią zainwestować. W ostateczności możesz ją wymienić na sterowanie manetkami przy kierownicy, jednak wierz mi, że nie uda Ci się być szybszym od niej.

Takie osiągi przesądziły o braku sensu przygotowania wersji M naszej Z4 oraz średnim spalaniu na poziomie katalogowych 10 litrów i co najmniej 12 litrów w rzeczywistości. Zresztą uzbrajając "zetkę" w dodatki takie jak adaptacyjne zawieszenie M, które jeszcze bardziej niż standardowo obniży nam środek ciężkości, to z powodzeniem na klapie tylnego bagażnika możemy przyczepić sobie logo "Z4 M". Szkoda tylko, że bak ma zaledwie 55 litrów.

Stereotypowo znaczy dobrze
Marketing to potęga. Byłbym naiwnie głupi, gdybym twierdził, że marketing na mnie nie działa. Działa na wszystkich i każdy w swoich ocenach kieruje się siecią stereotypów, myśląc, że jest obiektywny i racjonalny. Slogan BMW "Radość z jazdy" i stereotypy o autach z Bawarii działają także na dziennikarzy motoryzacyjnych. BMW utożsamiane jest wśród nas ze świetną precyzją układu kierowniczego, genialnym zawieszeniem i absolutną ekstazą podczas pokonywania zakrętów. Jednak stereotypy nie biorą się z niczego. Roadstery z Bawarii od 80 lat udowadniają, że są godne takiego myślenia. W nowej Z4 za świetne właściwości jezdne odpowiada genialny rozkład masy 50:50, aluminiowa oś przednia, specjalnie usztywniona karoseria, wspomniane wcześniej opcjonalne zawieszenie M oraz układ Dynamic Driving Control, który umożliwi dostosowanie charakterystyki samochodu do stylu jazdy kierowcy.

Style jazdy są trzy: normal, sport i sport+, a zmienia się je przełącznikiem w tunelu środkowym. Przy czym włączanie tego ostatniego w trudnych zimowych warunkach na oblodzonych jezdniach bez licencji wyścigowej jest zdecydowanie niewskazane. Dynamic Driving Control całkowicie zmienia charakterystykę układu kierowniczego, amortyzatorów i sportowej skrzyni biegów. W trybie sport+ wskazówka obrotomierza praktycznie nie widuje pola poniżej liczby 3000 obr./min, a najdrobniejszy ruch kierownicą przenosi się na przednią oś w czasie tak krótkim, że mógłby być liczony w nanosekundach. Tak ustawiona Z4 wgryza się w zakręty, lekko zarzucając napędzanym tyłem, ale tutaj z pomocą niewprawionym kierowcom przychodzi układ dynamicznej kontroli stabilności (DSC), który trzyma nasz temperament w ryzach, a niestety nie da go się w pełni wyłączyć.

Jednak, jak praktyka pokazuje, w zimie rzadko wychodzi się z trybu Normal, który jako jedyny umożliwia względnie komfortową jazdę po ośnieżonych polskich ulicach z licznie zastawianymi przez drogowców pułapkami. Koła ze standardowymi 17-calowymi felgami dzielnie radzą sobie z naszą nieprzyjazną rzeczywistością.

Emocje w standardzie
Motoryzacyjna miłość ma najczęściej jedną wadę, nie odwzajemnia jej portfel osoby kochającej. Na realizację "roadsterowego" marzenia z biało-niebieską szachownicą na masce trzeba przeznaczyć minimum 166 tysięcy złotych, a to tylko w 204-konnej wersji Z4 sDrive23i. Testowany egzemplarz z podwójnie turbodoładowanym, trzylitrowym silnikiem, czyli sDrive35i to koszt co najmniej 223 tysięcy złotych. Dodatkowo uzbrajając nasza przyszłą Z4 we wszystkie możliwe bonusy, ze swojego konta bankowego możesz się pozbyć dobrze wyposażonej Toyoty Avensis w cenie około 80 tysięcy złotych. Możliwości doposażenia niemieckich aut klasy premium zawsze przyprawiają o zawrót głowy, a lista wyposażenia ciągnie się w nieskończoność. Tu 11 tysięcy na sportową skrzynię automatyczną, tam 5 tysięcy na świetnie grający system Hi-Fi, a tam 18 tysięcy na sportowy pakiet M... Ale co tam! Warto!

Powtarzam się, ale dla podkreślenia ogromnej dawki subiektywizmu w tym teście powiem to jeszcze raz. Kocham roadstery. To, co jest najlepsze w Z4 to fakt, że wśród setek kilogramów elektroniki można odnaleźć duszę tego, co najlepsze w tej klasie samochodu. Być może dla wielu zabrzmi to jak herezja, ale nową Z4 uznaję za lepszą od poprzedniczki pod każdym względem. I dobrze, że nie ma wersji M, bo nie jest potrzebna, hardkorowcom zostaje zakupić wzmocnioną do 340 KM sDrive35is. To "s" na końcu oznacza, że dodatkowo trzeba dopłacić skromne 40 000 złotych. Nowa Z4 wzbudziła we mnie nawet nostalgię swoimi licznymi nawiązaniami do legendarnej Z8. Kobieca ręka dwóch projektantek w tym przypadku była błogosławieństwem. Jedyną wadą Z4 jest cena, jaką przyjdzie nam zapłacić za skondensowaną dawkę emocji prosto z Bawarii.