Chevrolet Lacetti 2.0 TCDi CDX Platinum

Zdaniem producenta, Lacetti to funkcjonalny i praktyczny samochód, idealny zarówno do jazdy po mieście jak i do dalszych podróży. Jego bogate wyposażenie ma zaspokoić potrzeby najbardziej wymagających klientów. Ile prawdy kryje się w tych deklaracjach?

Na początek kilka słów wyjaśnienia dla tych, którzy z różnych powodów nie zgłębiają tajników kryjących się za kulisami motoryzacyjnej sceny. Otóż, testowane auto nie jest prawdziwym Chevroletem, mimo że dumnie nosi jego znak firmowy. Aby zrozumieć dlaczego, trzeba sięgnąć do minionych zdarzeń, nie tak znowu odległej historii...

W październiku 2002 r. na gruzy upadłego, koreańskiego Daewoo Motor Company wkracza koncern General Motors. Przeprowadza szybką reformę i włącza zadłużoną po uszy firmę do swoich struktur. Powstaje spółka GM DAT, czyli General Motors Daewoo Auto and Technology, z fabrykami w Korei i montownią w Wietnamie. Samochody składane są ponadto w Chinach, Tajlandii, Indiach, Kolumbii i Wenezueli. Stamtąd trafiają do 150 krajów świata, ale pod różnymi markami.

GM DAT hołduje bowiem zasadzie "crossbrandingu", czyli stosowaniu odmiennych nazw tego samego modelu na różnych rynkach. Wszystko po to, aby ułatwić sobie sprzedaż w krajach, w których poszczególne marki mają ustaloną renomę. I tak, na rynku koreańskim produkty GM DAT znane są wciąż jako Daewoo, w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Meksyku - Pontiac, w Australii - Holden, no i wreszcie w Europie - Chevrolet.

Bez udziwnień
Chevroleta Lacetti wprowadzono na rynek cztery lata temu. To typowy kompakt, którego nadwozie przypomina znanego wszystkim Lanosa. Spokojną, niemal ponadczasową sylwetkę zaprojektowali Włosi z firmy Italdesign. Stworzyli projekt nie pozbawiony odrobiny finezji, ale też nie budzący większych emocji - wręcz neutralny.

Podobny charakter ma wnętrze, wykonane wyłącznie z twardych materiałów. To prawdziwe królestwo plastiku. Wstawki z tworzywa sztucznego znajdziemy nawet w okolicach podsufitki i wszystkich słupków wewnętrznych. Sytuację ratuje obecność srebrnych elementów udających aluminium oraz staranny montaż. To zaskakujące, ale w kabinie nic nie skrzypi ani nie trzeszczy przy przejeżdżaniu przez wszechobecne na naszych drogach nierówności. Ergonomia jest poprawna, przeszkadza jedynie nietypowo umieszczony włącznik tylnych świateł przeciwmgłowych - jego funkcję spełnia pierścień na końcu dźwigni wycieraczek. Zwykle w tym miejscu znajduje się pokrętło obsługujące wycieraczkę tylnej szyby.

Kabina pasażerska jest nieco węższa niż u konkurentów. Dwie dorosłe osoby na tylnej kanapie zmieszczą się bez żadnego problemu, ale trójce nie będzie już tak wygodnie. Na szczęście mogą wsunąć stopy pod przednie fotele, gdy ich siedzisko jest maksymalnie opuszczone. Osobno podnosi się jego przednia i tylna część, do dyspozycji jest też podparcie dla lędźwi. Zagłówki wydają się z kolei odrobinę za twarde, a podłokietnik - za krótki. Gdyby wydłużyć go o 1-2 cm, byłoby idealnie. W ten sposób zyskałby również mieszczący się pod nim schowek, który obecnie nie grzeszy pojemnością. Cieszy dwuosiowa regulacja położenia kierownicy (w podstawowej wersji wyposażeniowej musi wystarczyć regulacja na wysokość). Szkoda tylko, że bagażnik nie jest bardziej pojemny. Jego objętość wynosi zaledwie 275 l, a więc tyle, ile w autach plasujących się o klasę niżej.

Mocy nie brakuje
Turbodiesla napędzającego testowany egzemplarz wyposażono w system zasilania Common Rail. Silnik pracuje bardzo spokojnie i cicho, uzyskując 121 KM mocy i 280 Nm momentu obrotowego z dwóch litrów pojemności skokowej. Połączono go z pięciobiegową przekładnią mechaniczną. Trudno mieć większe zastrzeżenia co do sposobu jej pracy, chociaż należy się minus za brak szóstego biegu - jego nieobecność potrafi zirytować podczas jazdy w trasie. Mimo wszystko, ten właśnie duet to najmocniejszy punkt Lacetti 2.0 TCDi.

Powody do radości daje również bardzo powoli opadająca wskazówka poziomu paliwa w zbiorniku. Zużycie oleju napędowego podczas jazdy pozamiejskiej podawane przez producenta jest wprawdzie nieosiągalne, ale wynik 5.5 l / 100 km można uzyskać bez trudu. Co innego miejskie korki - tu Lacetti potrzebuje nawet 2 litry więcej, natomiast średnio podczas testu auto zużyło 6.8 l / 100 km.

To dobry wynik. Mało tego, kompaktowy Chevrolet najwyraźniej nie lubi, kiedy się go tankuje - dosłownie! Tuż obok wspomnianego wyżej wskaźnika poziomu paliwa, brakuje (przy małym graficznym symbolu dystrybutora) strzałki informującej, z której strony nadwozia umieszczono wlew. No cóż, strzałki nie ma, ale jeżeli symbol tego właśnie dystrybutora znajduje się po lewej stronie wskaźnika, to może... Niestety, jakby na przekór, Lacetti możemy zatankować tylko z prawej strony.

Wygodnie - i nic poza tym
Prowadzenie tego koreańskiego auta wywołuje mieszane uczucia. Z jednej strony, pozytywnie zaskakuje komfort jazdy. Układ jezdny nie tylko bez kłopotów utrzymuje pojazd w ryzach, ale też zadziwiająco sprawnie wybiera nierówności, mimo zastosowania ogumienia o stosunkowo niskim profilu (seryjnie dla wersji Platinum 195/55 R15). Duża w tym zasługa wielowahaczowego zawieszenia tylnej osi.

Z drugiej strony, mocno wspomagany i mało bezpośredni układ kierowniczy nie zapewnia zbyt dobrego wyczucia drogi. Sprawia wrażenie "wyjętego" wprost z modelu Epica - flagowej limuzyny Chevroleta. W tym ogromnym aucie sprawuje się nie najgorzej, gdyż po prostu trafnie komponuje się z jego charakterem. Kompaktowemu, zwinnemu Lacetti jakoś jednak nie bardzo przystoi. A skoro już o prowadzeniu mowa, to dobrze leżącej w dłoniach, skórzanej kierownicy nie zaszkodziłoby podświetlenie przycisków sterujących systemem audio i tempomatem. Po zapadnięciu zmroku trudno dojrzeć, jakie pełnią funkcje.

Za dużo - źle, za mało - też niedobrze
Trudno oczekiwać, aby testowane Lacetti stało się obiektem masowego pożądania nabywców nastawionych na rozsądnie skalkulowane koszty zakupu. To tak naprawdę pokaz możliwości, jakie firma Chevrolet proponuje zamożniejszym klientom. Jak bowiem powszechnie wiadomo, Lacetti kosztuje "od 43 930 zł". Tymczasem rzeczywistość wygląda nieco inaczej. Owszem, podstawowa odmiana ma atrakcyjną cenę, ale niewiele więcej (np. lusterka zewnętrzne nie są lakierowane w kolorze nadwozia, a siła wspomagania kierownicy nie jest uzależniona od prędkości samochodu). Z drugiej strony, wydając kilkadziesiąt tysięcy złotych na nowe auto, chcemy, aby było jak najlepiej wyposażone.

A więc właśnie tak, jak wersja Platinum. Jej standard obejmuje cztery poduszki powietrzne, elektrycznie sterowane lusterka i wszystkie szyby, radio z magnetofonem(!), zmieniarką na 5 płyt CD, 8 głośnikami i zdalnym sterowaniem, wycieraczki z czujnikiem deszczu, tempomat, światła przeciwmgielne, system kontroli trakcji, 15" aluminiowe obręcze kół oraz klimatyzację automatyczną. Ta ostatnia ma zresztą pewną przypadłość. Po osiągnięciu zadanej temperatury zdecydowanie zbyt wcześnie kieruje nawiew powietrza w kierunku twarzy pasażerów. Teoretycznie wszystko odbywa się zgodnie z lekarskim przykazaniem pozwalającym uniknąć przeziębienia, czyli "chłodna głowa, ciepłe nogi". W praktyce jednak jest za zimno o około 2-3 st. C w stosunku do wartości, jaką uprzednio ustawiliśmy.

Tak czy owak, całość wyceniono na 66 450 zł, a to już żadna rewelacja. Inni koreańscy producenci - Kia i Hyundai - za niewiele większe kwoty oferują równie bogato wyposażone kompakty, z tym że są to auta nowocześniejsze i z dłuższym okresem gwarancji mechanicznej (odpowiednio: 7 i 5 lat). W przypadku Chevroleta, cenę winduje oczywiście duży i mocny silnik, który przecież nie każdemu musi być potrzebny. Gdyby koncern General Motors zdecydował się "użyczyć" dwóch znanych z Opla diesli o pojemnościach 1.3 (90 KM) oraz 1.7 (100 KM oraz 110 KM), wówczas Lacetti niewątpliwie zyskałby w oczach potencjalnych nabywców z prostego powodu - byłby po prostu tańszy.

Czekamy na coś extra
W obecnej sytuacji większość klientów indywidualnych wybierze zapewne wersję SE Star z benzynowym silnikiem 1.4 o mocy 95 KM (47 530 zł). W standardzie znajduje się manualna klimatyzacja, radioodtwarzacz z CD, elektrycznie sterowane przednie szyby i dwie poduszki powietrzne. Wyposażanie opcjonalne - poza lakierem metalizowanym (1600 zł) i automatyczną skrzynią biegów (5330 zł dla benzynowego silnika 1.6 oraz 5400 zł dla 1.8 i prezentowanego diesla) - nie istnieje. Szkoda, bo przydałaby się możliwość dokupienia choćby kurtyn powietrznych, czujnika cofania czy komputera pokładowego.

Kto jednak koniecznie chce cieszyć się z posiadania pod maską dwulitrowego diesla, może zdecydować się na kosztującą 60 340 zł odmianę SX Elite. Niższa cena ma swoje uzasadnienie. Standard obejmuje tylko dwie poduszki powietrzne i klimatyzację manualną zamiast automatycznej, brakuje tylnego podłokietnika, wspomagania kierownicy zależnego od prędkości jazdy, regulacji lędźwiowej fotela pasażera, czujnika deszczu i zmieniarki CD.

Chevrolet Lacetti 2.0 TCDi CDX Platinum nie należy do wyjątkowych okazji, przede wszystkim dlatego, że aby móc oszczędzać paliwo trzeba najpierw sporo zainwestować. Po drugie, auto nie daje ani powodów do większych narzekań, ani do zachwytów - na jednym polu zyskuje, na innym z kolei traci. Nie znaczy to bynajmniej, że stoi na z góry straconej pozycji, bo wspomniane na wstępie obietnice producenta okazują się prawdziwe. Wszystko, do czego został stworzony, Lacetti wykonuje tak jak trzeba, ale nie zaszkodziłaby mu mała modernizacja bądź lifting - a jeżeli nie, to przynajmniej korekta wyposażenia i wprowadzenie do oferty bardziej przystępnej cenowo wersji z mniejszym silnikiem wysokoprężnym.