Chevrolet Malibu 2.0D LTZ

Chevrolet, jeszcze niedawno wyraźnie rozdzielany na amerykańskiego oraz 'tego drugiego, gorszego', cały czas zaciera ślady, budując sobie pozytywną opinię. Stara się udowodnić, że Aveo czy Spark nieprzypadkowo występują w jednej reklamie wraz ze współczesnym Camaro.

I tak oto nawiązania do sportowego modelu Chevroleta możemy znaleźć w reprezentancie segmentu D - sedanie Malibu. Samochód doczekał się niedawno faceliftingu, jednak na wejście modelu po zmianach na polski rynek zapewne będziemy musieli trochę poczekać - jeśli oczywiście to nastąpi. Sporych rozmiarów sedan spod znaku złotego krzyża nie osiągnął u nas sukcesu, a z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że to naprawdę dobry samochód.

Na pierwszy rzut oka samochód rzeczywiście ma coś z amerykańskiego stylu. A może to tylko złudzenie? Wrażenie wpisane w podświadomości, które włącza się w momencie ujrzenia dużego grilla przeciętego pasem ze złotym krzyżem, kojarzącym się niegdyś wyłącznie z prawdziwie amerykańskimi połykaczami szos. Zostawmy to rozmyślanie na inny dzień, a dziś skupmy się na konkretach.

Skądś to znamy...
Patrząc na front reprezentacyjnej limuzyny Chevroleta (u nas - za oceanem jej rolę pełni Impala) nietrudno oprzeć się wrażeniu, że gdzieś już to widzieliśmy. Kształtem przedniego pasa, jak i kloszami reflektorów, przypomina bowiem Opla Insignię, z którą zresztą łączy go nie tylko wygląd zewnętrzny. W mojej opinii Malibu prezentuje się nawet ciekawiej od siostry z koncernu GM, głównie za sprawą dużego, charakterystycznego grilla z wyraźnie zaakcentowanym logo Chevroleta. Z tyłu z kolei dostrzeżemy inspiracje wspomnianym wcześniej Camaro, przede wszystkim dzięki podobnie zaprojektowanym lampom. Jako całość Malibu wydaje się być bardziej masywne i klasyczne od dynamicznie zarysowanej, opływowej Insignii. Podobnie jednak jak w jej przypadku, 18-calowe aluminiowe felgi, choć ciekawie przyjmujące światło, giną w stosunkowo sporych nadkolach.

Lekko amerykański
Wnętrze samochodu daje lekki powiew powietrza zza oceanu. Nie tylko wizualnie, ale też w kwestii materiałów. Choć górną część deski rozdzielczej zrobiono z dość miękkiej mieszanki, a spasowanie poszczególnych elementów jest poprawne, większość plastików ma typową, twardą powłokę. Nie liczmy też na świetne wykonanie chromowanych listew - choć wyglądają oryginalnie, to po mocniejszym dotknięciu potrafią zaskrzypieć. Ogólnie jednak kokpit sprawia solidne wrażenie i bardziej przyciąga, niż odpycha. Znajdziemy w nim również sporo zapożyczeń z Opla, jak choćby większa część kierownicy, czy dźwignie kierunkowskazów i wycieraczek, a także kolejne nawiązanie do Camaro - głębokie tuby zegarów o podobnym kształcie.

Pozycja za kierownicą wydaje się wygodna i nawet w dłuższej podróży nie męczy kierowcy. Elektrycznie regulowane skórzane fotele z pamięcią ustawień (standard wersji LTZ) są dobrze wyprofilowane i komfortowe, a trzymanie boczne okazuje się wystarczające. Przestrzeni na nogi i nad głowami nie powinno zabraknąć, ale chwalić Chevroleta za jej nadmiar również nie będę. W drugim rzędzie siedzeń niestety zabrakło nawiewów powietrza, a przecież możemy je nawet znaleźć w wielu kompaktach. Dobrą wartością legitymuje się pojemność bagażnika - 545 litry to sporo więcej niż oferuje Toyota Avensis, Kia Optima czy Mazda 6 i tylko nieznacznie mniej od Passata i Mondeo.

Przestrzeń i obsługa podstawowych przyrządów we wnętrzu są dobrze rozplanowane. Przyciski na konsoli środkowej są rozdzielone na dwa rodzaje - tradycyjne, służące głównie do obsługi radia i nawiewów oraz dotykowe, wspomagające (również dotykowy) ekran. Mówiąc dosłownie - pozbyto się chaosu przycisków jaki znamy z Insignii, czy innych modeli niemieckiego producenta. Panel z ekranem dotykowym kryje dodatkowo, wbrew pozorom, całkiem pojemny schowek, w którym bez problemu zmieścimy kilka drobiazgów wielkości portfela. Oprócz niego, znajdziemy średniej wielkości schowek przed pasażerem, skrytki w obu podłokietnikach oraz tradycyjne, w każdej parze drzwi (te w przednich zmieszczą nawet 1,5-litrową butelkę), a także wnęki - dwie podłużne w tunelu środkowym oraz cztery uformowane na napoje. Jest naprawdę dobrze.

Ruszamy...
Dwulitrowy diesel o mocy 160 KM, według "papierowych" danych, przyspiesza do pierwszej setki w 9,7 sekundy. W praktycznym odczuciu wydaje się, że dzieje się to nieco szybciej. Wraz z załączeniem się turbosprężarki samochód dostaje dość wyraźnego "kopa" i ochoczo nabiera prędkości. W moim teście średnie zużycie paliwa w cyklu mieszanym wyniosło w granicach 8 litrów na 100 kilometrów, jednak z pewnością mógłbym je zmniejszyć o ponad jeden litr, wcale nie zwalniając do minimum. Chwilowe spalanie przy prędkości rzędu 140 km/h wynosi około 6,5 l/100 km, a więc ograniczając nieco prędkość podczas jazdy pozamiejskiej spokojnie powinniśmy bez problemu zejść poniżej 6 litrów.

Mimo sporych rozmiarów, Malibu sprawia wrażenie zwartej konstrukcji i dobrze "składa się" w zakrętach. Zawieszenie jest sztywno zestrojone, przez co daleko mu do typowo amerykańskiej charakterystyki. Daje odczuć co prawda każdą dziurę, ale nie wprowadza zbytnio nerwowości w prowadzeniu. Miejmy nadzieję, że obiecane przez producenta zmiany w zestrojeniu zawieszenia po modernizacji modelu zaowocują większym komfortem jazdy. Sam układ kierowniczy zasługuje na uznanie - jest precyzyjny i pozwala cieszyć się szybkim pokonywaniem ostrych łuków. Choć i z tym nie należy przesadzać, bo samochód waży niemal 1700 kilogramów! Skrzynia biegów także nie pozostawia pola do krytyki - jest precyzyjna i działa bardzo kulturalnie, nawet podczas szybkiego "wbijania" kolejnych przełożeń.

6400 zł - tyle wymaga dopłata do automatycznej skrzyni biegów. W przeciwieństwie do wersji z silnikiem benzynowym, spalanie wzrasta w tym przypadku dość znacznie (wg danych katalogowych średnio o 0,9 l, przy różnicy 0,2 l w "benzynie"), za to osiągi utrzymano na podobnym poziomie (strata około 0,2 sekundy do pierwszej setki przy 1,3 sekundy w silniku 2.4). Jeśli "automat" w Malibu współpracuje z dwulitrowym dieslem tak jak w Insignii - powinien dobrze zdać egzamin. Do charakteru testowanego Chevroleta wpisałby się idealnie.

Konkretna konfiguracja...
Chevrolet daje nam wybór pomiędzy dwiema jednostkami napędowymi oraz trzema wersjami wyposażenia. Jedynymi opcjami, jakie możemy dorzucić indywidualnie są lakiery Premium (2400 zł), klimatyzacja automatyczna z czujnikiem deszczu (1500 zł, tylko w wersji LT z dieslem), nawigacja (4000 zł, tylko w wersji LTZ) oraz elektrycznie sterowany szyberdach (3000 zł, w wersjach LT oraz LTZ). Trzeba jednak zauważyć, że najwyższa wersja wyposażenia LTZ (testowana) ma już niemal wszystko. Poza standardem wersji LS, który obejmuje między innymi system stabilizacji toru jazdy ESC, 6 poduszek powietrznych czy elektryczny hamulec postojowy, otrzymujemy cały, pokaźny zestaw elementów: czujniki parkowania z tyłu, elektryczną regulację podgrzewanych przednich foteli wraz z podparciem lędźwiowym, tempomat, funkcję zapamiętywania ustawień lusterek i fotela kierowcy, system bezkluczykowy, 7-calowy dotykowy ekran LCD, skórzaną tapicerkę siedzeń, dwustrefową klimatyzację automatyczną (zamiast manualnej), reflektory bi-ksenonowe, czy 18-calowe aluminiowe felgi (w miejsce 17-calowych). Kilkanaście mniej ważnych punktów wyposażenia pominąłem. Moim zdaniem cena 115 390 złotych za wersję LTZ z silnikiem diesla jest adekwatna do tak kompletnego wyposażenia samochodu.

...i konkretny wybór
Klient szukający nieskończonych możliwości konfiguracji samochodu, jakie daje większość europejskich marek oferujących samochody tego segmentu, będzie zawiedziony. Osoba szukająca auta konkretnie wyposażonego, nie lubiąca przebierać w motorach o różnych wariantach mocy, potrzebująca porządnie jeżdżącego i dobrze wykonanego samochodu, powinna wziąć Chevroleta Malibu pod uwagę. Jest on bowiem ciekawą alternatywą dla europejsko-azjatyckiej czołówki segmentu, wprowadzając nieco odmienny styl i charakter. Należy jednak pamiętać, że poza amerykańskością samej marki naprawdę niewiele elementów samochodu mówi nam o pochodzeniu z kraju burgerów i muscle-carów. Bardziej mamy tu do czynienia z ładnie opakowaną Insignią (nie ujmując jej oczywiście) z nutką stylu zza oceanu.

Zalety:
+ odmienny styl od reszty konkurencji
+ diesel o optymalnych parametrach osiągów i spalania
+ pewne prowadzenie
+ bogate wyposażenie wersji LTZ

Wady:
- niezbyt amerykańska praca zawieszenia
- słabe możliwości konfiguracji wyposażenia

Podsumowanie:
Chevrolet Malibu to konkretny i solidny produkt spod znaku Chevroleta. Choć w bezpośrednim starciu z czołówką segmentu przegrywa choćby renomą, jest bardzo dobrym samochodem, a w najwyższej wersji wyposażenia także kompletnym.