Citroen C-ZERO

Podczas, gdy dysponujący milionami petrodolarów szejkowie lansują się swoimi Veyronami, a ceny ropy pną się ku górze, mądre głowy z całego świata zastanawiają się jak uniezależnić się od tego drogocennego surowca. Czy elektryczny Citroen C-ZERO okaże się lekiem na całe spalinowe zło?

Jeszcze do niedawna szczytem ekologicznej motoryzacji były samochody hybrydowe, które - przynajmniej w teorii - troszczyły się o środowisko naturalne i łagodnie obchodziły się z naszymi portfelami, podczas wizyt na stacjach benzynowych. Jak widać technika idzie do przodu i nowa fala ekologicznych wozidełek jest już zupełnie pozbawiona silnika spalinowego. Czy takie elektrowozy mają szanse zaistnieć na naszym rynku motoryzacyjnym już dzisiaj, czy jest to dopiero pieśń przyszłości?

Ale jaja
Filozoficzne dywagacje na temat działania silników elektrycznych, odzyskiwania energii oraz sensu tej "energetycznej" motoryzacji, zastąpił szeroki uśmiech na mojej twarzy, który pojawił się w momencie ujrzenia zaparkowanej "cytryny". Auto w całej swojej krasie prezentuje się dość śmiesznie, przypominając nieco jajko niespodziankę na kółkach. Nie jest tajemnicą, że C-ZERO ma jeszcze dwóch jednojajowych braci pod postacią Mitsubishi i-MiEV oraz Peugeota iOn, jednak ja dostrzegłem w małym Citroenie olbrzymie podobieństwo do... Taty Nano.

Swoją drogą zawsze zastanawiało mnie, dlaczego niemalże wszystkie pojawiające się miejskie samochody elektryczne wyglądają tak dziwacznie. Czy Francuzi nie mogli upakować tej całej elektrycznej technologii w nadwoziu, które choć trochę kojarzyłoby się z innymi modelami Citroena? Rozumiem, że takie auto ma zwracać na siebie uwagę i łechtać ekologiczne ego swojego właściciela, ale wydaje mi się, że design samochodu mógłby być bardziej... normalny.

Klima + radio = pełna opcja
Zostawmy spory na temat tego, co jest wyłącznie kwestią gustu i przenieśmy się do wnętrza elektrycznego wehikułu spod znaku Citroena. Osoby, które spodziewały się miliona przełączników służących do obsługi całej tej nowoczesnej technologii będą zawiedzione. W kabinie C-ZERO, mimo szczerych chęci, nie znalazłem ani jednego guzika, którego zasada działania byłaby mi obca. Broń Boże, nie uważam się za alfę i omegę w kwestii obsługi aut, jednak poza klimatyzacją oraz radiem, prezentowana "cytryna" nie skrywała w sobie żadnych innych udogodnień.

Zapomniałbym o podgrzewanym fotelu kierowcy, aczkolwiek gdyby nie szukanie wajchy służącej do regulacji kierownicy, o istnieniu funkcji pozwalającej na grzanie naszego "tyłka" nigdy bym się nie dowiedział. W czym rzecz? Ów magiczny przełącznik został ukryty niziutko pod kolumną kierownicy. Takie umiejscowienie jest nie tylko niewygodne, ale też niepraktyczne, ponieważ zarówno z pozycji kierowcy jak i pasażera nie sposób jest dostrzec, czy funkcja podgrzewania fotela jest w danym momencie włączona, czy też nie.

Na sam koniec poszukiwania ciekawostek wewnątrz auta, natknąłem się na radioodtwarzacz, który wyświetlał informacje w języku... rosyjskim. Nie wiem, czy była to fantazja poprzedniej osoby testującej ten samochód, czy być może ten typ tak ma. Jako, że nie zamierzałem słuchać radia w tym aucie, o czym dowiecie się później, szukanie innych opcji językowych po prostu sobie darowałem.

Dwuosobowa bagażówka
Nie da się ukryć, że przeznaczeniem tego samochodu jest miasto. Codzienne dojazdy do pracy, wypady na lunch do ulubionej restauracji czy weekendowe wyprawy do pobliskiego supermarketu. Do takich celów C-ZERO nadaje się idealnie. Musimy jednak pamiętać o kilku podstawowych rzeczach.

Pokonując drogę tylko do i z pracy możemy zabrać ze sobą trzech kumpli, którzy pomieszczą się wewnątrz naszego auta. Osoby siedzące na tylnej kanapie z pewnością luksusów nie uświadczą, ale i tak będą nam wdzięczne za możliwość podwiezienia.

Gdy w planach mamy wieczorny wypad w cztery osoby, z których dwie są przemiłymi kobietami, również możemy udać się na miejsce naszym elektrowozem. Należy tylko przestrzec pasażerów, aby nie brali ze sobą zbyt dużo tak zwanego "podręcznego bagażu", ponieważ wewnątrz "cytryny" nie znajdziemy ani jednego praktycznego schowka! Telefon, okulary czy dokumenty będziemy zmuszeni trzymać w kieszeniach swoich ubrań. Nawet stwarzający pozory sporego, schowek znajdujący się przed nogami pasażera, jest szczelnie wypełniony przez... gaśnicę.

Pomimo tych uniedogodnień, Citroenem możemy udać się na większe zakupy. Pod warunkiem, że nasz skład będzie liczył maksymalnie dwie osoby. W mikroskopijnym, 166-litrowym bagażniku zmieści się naprawdę niewiele i bardzo często przy pakowaniu zakupionych towarów będziemy musieli wspomóc się tylną kanapą. Na domiar złego za tylnymi fotelami nie ma żadnej półeczki czy też rolety, która zasłaniałaby zawartość bagażnika. Chyba nie muszę mówić, że taka roleta bardzo by się przydała, tym bardziej, że podczas krótkiego postoju na jednym z parkingów miałem okazję przekonać się, że przez szybę do wnętrza naszego auta zaglądało sporo ciekawskich osób.

Panie, jak tym się jeździ?
Takie właśnie pytanie bardzo często słyszałem z ust wielu ludzi, których widok tego dziwoląga bardzo zaciekawił. Więc jak się jeździ Citroenem C-ZERO? Tak samo jak każdym innym autem. Mamy kierownicę, pedały i lewarek skrzyni biegów, a dokładniej przekładni trybów. Przed oczyma kierowcy jest zestaw wskaźników, na których wyświetlana jest aktualna prędkość, poziom naładowania baterii oraz zasięg, jaki możemy pokonać do kolejnego ładowania.

Wszystkie te informacje ukazują się na trzech elektronicznych wyświetlaczach, natomiast na samym środku tablicy rozdzielczej ochoczo podskakuje i opada analogowa strzałka, która pokazuje, czy w danej chwili jedziemy Eco, czy Power, czy może akurat odzyskujemy energię podczas hamowania - Charge.

Radio off, klima off, czyli w drogę
Jeśli ktoś mi powie, że elektryczne samochody nie powodują przypływu adrenaliny, ma albo stalowe nerwy albo nigdy wcześniej nie miał do czynienia z tego typu autami. Gdy tylko wsiadłem do C-ZERO, zapoznałem się z zasadami jego ładowania i przekręciłem kluczyk w stacyjce, mym oczom ukazał się zasięg równy 45 km. Niby nic takiego, gdyby nie fakt, że do swojego domu miałem 40 km drogi. Momentalnie zacząłem się zastanawiać, czy sugerowany zasięg jest realny i czy uda mi się dotrzeć do domu, a co za tym idzie podłączyć auto do ładowania.

Postanowiłem nie marnować energii na bezsensowne zastanawianie się, czy całe to misterne przedsięwzięcie się powiedzie, przestawiłem wajchę przekładni w tryb D i nieśmiało ruszyłem przed siebie. Po kilkuset metrach zasięg spadł o kilometr i już oczyma wyobraźni widziałem siebie pytającego przydrożnych mieszkańców o możliwość naładowania auta w ich garażu.

Czym prędzej wyłączyłem klimatyzację, radio oraz wszystkie nawiewy i po chwili odległość do pokonania bez ładowania wzrosła do 50 km. OK, tylko spokojnie, mam 10 km zapasu, więc na pewno wystarczy. Jakby tego było mało, z nieba zaczął padać deszcz. Muszę włączyć wycieraczki? Może dam radę jechać bez ich używania, przecież zapewne zużywają one masę tak bardzo potrzebnej mi w danej chwili energii... Niestety, padać zaczęło na tyle mocno, że bez włączenia wycieraczek, a raczej wycieraczki, którą C-ZERO posiada jedną, się nie obeszło.

Wycieraczka, elektrycznie sterowane szyby oraz światła nie mają większego wpływu na zasięg możliwy do pokonania, a po kilkudziesięciu minutach i kilkunastu kilometrach okazało się, że przy każdym hamowaniu energia gromadzona w bateriach jest skutecznie odzyskiwana. W efekcie bez problemów udało mi się dotrzeć do domu i przystąpić do procedury ładowania "cytryny".

Elektryczna adrenalina
Sam proces podłączania samochodu do domowego gniazdka nie jest niczym skomplikowanym, jednak gdy zobaczyłem pokaźnych rozmiarów zasilacz oraz przewód o sporym przekroju, zacząłem poważnie zastanawiać się, czy instalacja elektryczna w moim domostwie wytrzyma takie obciążenie. Jak się okazało na strachu się skończyło, po włączeniu samochodu do domowego gniazdka nic nie wybuchło, a cała wieś nie została pozbawiona prądu.

Przed odbiorem auta zostałem dokładnie poinformowany o braku możliwości wykorzystywania jakiegokolwiek przedłużacza podczas ładowania C-ZERO. Musi nam wystarczyć przewód z wkomponowanym zasilaczem, który jest dostarczany wraz z samochodem. Wszystko byłoby OK, gdyby nie to, że ów zasilacz dzieli od wtyczki, którą wtykamy do gniazdka, jakieś 20 cm. Jest to dość kłopotliwe rozwiązanie, ponieważ sam zasilacz waży ponad 1 kg i jeśli nie mamy w pobliżu półeczki, na której moglibyśmy go położyć, jesteśmy zmuszeni zaufać śrubom trzymającym w ścianie kontakt, do którego podłączyliśmy Citroena.

Rzut oka do specyfikacji technicznej i już wiem, że do pełna nasza "cytryna" będzie się ładowała 6 h. Jako że szósta godzina ładowania wypadała akurat w samym środku nocy, nastawiłem budzik i udałem się na zasłużony odpoczynek. Zamiast dźwięku budzika usłyszałem dźwięk przypominający klakson, który oznajmił wszem i wobec, że ładowanie dobiegło końca. Dosłownie chwilę po tym fakcie zadzwonił budzik. Jak widać obiecywane 6 godzin ładowania do pełna okazało się prawdziwe.

Power!
Nieco mniej prawdziwe okazały się zapewnienia, że na naładowanych w 100 procentach bateriach będziemy w stanie przejechać 150 km. Po uruchomieniu auta po nocnym ładowaniu sugerowany zasięg wynosił dokładnie 119 km przy wyłączonej klimatyzacji. Jako że w dniu dzisiejszym zaplanowałem sobie trasę wynoszącą nieco ponad 60 km, czas sprawdzić czy elektryczne jajko na kółkach nie jest zawalidrogą.

Moc 67 KM oraz moment obrotowy 180 Nm generowany przez silnik elektryczny, na papierze wyglądają mizernie. Przyspieszenie do setki wynoszące 15,9 sekundy na nikim wrażenia nie zrobi, jednak elastyczność pozwalająca na przyspieszenie od 60 do 90 km/h w 6 sekund może już się podobać.

W praktyce ze startu zatrzymanego Citroen rozpędza się leniwie, nie wydobywając przy tym jakichkolwiek dźwięków z wyjątkiem szumu powietrza obiegającego auto. Sławny już w samochodach elektrycznych moment obrotowy dostępny od 1 obr/min. w C-ZERO również daje o sobie znać. Przy gwałtownym wciśnięciu pedału gazu dostajemy delikatnego, aczkolwiek wyczuwalnego kopniaka w plecy, a samochód ochoczo nabiera prędkości.

Według producenta elektryczny Francuz jest w stanie pojechać maksymalnie 130 km/h i uwierzcie mi - jest to prędkość realna do osiągnięcia. Oczywiście podczas takiej jazdy zasięg zaczyna spadać tak szybko, jakby miał pełny pęcherz i spieszyłoby mu się do WC, jednak widok zdziwionych kierowców innych aut, które są wyprzedzane przez jajowate "coś" na kółkach, jest bezcenny.

Niestety, do dynamicznej jazdy, oprócz ogólnego wizerunku auta, nie nadaje się także zawieszenie. Zastosowana z tyłu oś De Dion sprawia, że podczas pokonywania zakrętów, na każdej nierówności samochód zaczyna nerwowo podskakiwać i myszkować. Pomimo napędu na tylną oś, auto jest podsterowne i ma tendencję do wyjeżdżania przodem z łuku. Nie ma się co jednak oszukiwać, że ktoś kupi Citroena C-ZERO z zamiarem dynamicznej jazdy.

Królowa nauk
Przejdźmy teraz do jednej z ważniejszych cech auta elektrycznego, czy też ekologicznego, a mianowicie do ekonomii. Bez zbędnego gadania napiszę wprost. Citroen C-ZERO kosztuje około 145 tys. zł. Tak tak, dobrze widzicie - 145 tys. zł za coś, co wygląda jak Tata Nano, wykonane jest na poziomie małego miejskiego auta i nie zachwyca właściwościami jezdnymi. Trzeba mieć nie tylko dużo zielonego barwnika w swojej krwi, ale także całą masę zielonych banknotów, aby pozwolić sobie na takie auto.

Jeśli już chcemy okazywać wszem i wobec swoją dbałość o środowisko naturalne, możemy kupić Toyotę Prius, która kosztuje około 100 tys. zł. Pozostaje nam jeszcze 45 tys. zł na paliwo. Po jakim czasie zatem zaczniemy realnie oszczędzać poruszając się Citroenem?

Podczas 6-godzinnego ładowania auto zużyło 17 kW energii. Przyjmując cenę 0,60 zł za 1 kW, 100 km przejedziemy za równowartość ok. 8 zł. Przyjmując średnie zużycie Priusa na poziomie 6 l/100 km przy cenie 1 litra benzyny wynoszącej 5,10 zł, na pokonanie 100 km wydamy nieco ponad 30 zł. Jak widać na każdych przejechanych stu kilometrach, jesteśmy do przodu o 22 zł. Podzielmy teraz 45 000 zł, jakie zostały nam po zakupie Toyoty na 22 zł zaoszczędzone na każde 100 km podczas jazdy C-ZERO i wyjdzie nam, że prawdziwe oszczędzanie zaczniemy po przejechaniu, bagatela około 205 tys. kilometrów. Tylko czy wtedy baterie znajdujące się w naszym aucie będą się jeszcze do czegokolwiek nadawały?

Dla kogo?
Bez wątpienia elektryczny Citroen C-ZERO jest autem bardzo ekonomicznym. Tak, dobrze przeczytaliście, elektryczne jajko przyszłości jest ekonomiczne pod warunkiem, że dostaniemy je w prezencie. W przeciwnym wypadku na tak drogą ekologiczną wizytówkę swojej działalności, będą mogły pozwolić sobie tylko firmy, którym bardzo zależy na zielonym wizerunku.