Ford S-Max 2.0 TDCI Titanium

Klasyfikacja samochodów ze względu na typ nadwozia przysparza coraz więcej problemów. W wyniku poszukiwania nisz powstają różne dziwactwa zwane ogólnie crossoverami. Niektórzy producenci wymyślają swoje własne kategorie krzyżując różne typy samochodów. Oto przykład.

Oficjalna tożsamość Forda S-Maxa to 5-drzwiowy Van. Na pewno? Vanem Forda jest Galaxy. C-MAX godnie walczy o byt w klasie mini-vanów. Ktoś może krzyknąć, że jest to przedłużony mini-van, taki C4 Grande Picasso. Faktycznie, można zamówić trzeci rząd siedzeń (3 700 złotych). To jednak nie ta klasa. S-Max jest dużo niżej zawieszony, a przy tym prowadzi się jak usportowione kombi. Technicznie S-Max jest najbliżej spokrewniony z Fordem Mondeo III. Mają wspólne zawieszenie i bliźniaczo podobne właściwości trakcyjne. Tej samej płyty używa również Galaxy.

S-Max tworzy ramy nowej klasy, którą można by nazwać SAV - Sports Activity Van. Wystarczy dodać do Wikipedii i mamy nowy typ nadwozia. Ford S-Max to nowość na rynku, nie miał poprzedników. Jak ten eksperyment sprawuje się do tej pory? Pierwszy raz został zaprezentowany w 2006 roku na targach w Genewie. Przebojem wszedł na rynek i został samochodem roku 2007 w prestiżowym konkursie COTY. Ten urodzony zwycięzca zdobył ponad 15 różnych nagród w tym DesignAward 2006 Autobilda. S-Max został stworzony przez Europejczyków dla Europejczyków. Dlatego w ostatniej rundzie COTY pokonał BMW X5, Mercedesa CL czy Volvo C30.

S jak Sport
Gdybyśmy wzięli przednią połowę Galaxy i tylną nowego Mondeo kombi, a potem je zgrabnie połączyli to uzyskamy S-Maxa. Widząc tego Forda z daleka po raz pierwszy nie sądziłem, że można stworzyć tak opływowego vana. To tak jakby jakiemuś styliście tylko od sportowych aut coupe kazano zaprojektować przestronnego vana. Od razu rzuci nam się w oczy unosząca się ku tyłowi linia okien i potężne nadkola - kto by się spodziewał jakiegoś klekoczącego diesla pod maską? Dodajmy do tego atrapy bocznych wlotów powietrza, 17-calowe alufelgi, sportowy zderzak oraz nietypowo umieszczone przednie światła przeciwmgielne, a dostaniemy muskularny, sportowy design. Zupełnie jakby do każdego Opla Zafiry dawali darmowy pakiet OPC Line.

To wszystko Ford szumnie nazwał "kinetic design". Jest to stylistyka, która ma odzwierciedlać energię w ruchu. Taki wygląd auta ma przemawiać do ludzi młodych, przede wszystkim świeżo upieczonych głów rodzin. Ford znany z raczej konserwatywnej stylistyki, przełamuje się i zaczyna tworzyć samochody obiektywnie ładne. Nie każdemu pasuje taki przerost formy nad treścią. Niektórzy są zdania, że za sportowym designem powinna podążać potężna ponad 200-konna benzyna. Taka mała zmyłka mi osobiście nie przeszkadza. Poza tym zawsze można zamówić 2,5 litrowy silnik o mocy 220 KM prosto z Focusa ST. W tym przypadku oprawa stylistyczna będzie jak najbardziej uzasadniona.

Van przed duże V
Rozsiadając się wygodnie w świetnie wyprofilowanych fotelach dojdziemy do wniosku, że wnętrze jest kopią Mondeo. Jedyna różnica to liczba nawiewów, w S-Maxie jest ich więcej. Srebrna konsola środkowa i mnóstwo chromowanych wstawek bardzo ożywiają ciemną tapicerkę. Jest ciekawie, ale czy funkcjonalnie? Nauka obsługi fabrycznego systemu audio Forda jest banalna. Niestety sama jakość dźwięku stoi na bardzo przeciętnym poziomie. Osobom, które lubią delektować się muzyką wyższej klasy polecam dokupić świetnie grające radio Sony (700 złotych). Resztą np. dwustrefową klimatyzacją i regulacją nawiewów zarządza się równie łatwo. Trudno się pogubić bo wszystko jest na swoim miejscu.

Wnętrze S-Maxa jest prawie wzorem ergonomii i funkcjonalności. Prawie. Mimo, że schowków jest faktycznie dużo to nie grzeszą one pojemnością. Dodatkowo zastrzeżenia można mieć do wściekle czerwonego podświetlenia środkowej konsoli. Niestety przez ten kolor traci ona na czytelności, szczególnie w nocy.

Nasi pasażerowie będą wniebowzięci. Szczególnie Ci z tyłu. Siedzą oni wyżej niż osoby w pierwszym rzędzie. To bardzo dziwne wrażenie górować nad kierowcą, ale to faktycznie tył jest najbardziej uprzywilejowany. Tam podróżuje się po prostu wygodniej! Piątka dorosłych osób zmieści się w S-Maxie bez najmniejszych problemów. Co więcej - nawet bardzo daleka podróż z pełną ilością bagażu przebiega niezmiernie komfortowo. Między innymi dzięki pojemnemu kufrowi - 1263 l. (do drugiego rzędu siedzeń) i ponad 2000 l. po złożeniu foteli. Przy okazji - 32 sposoby ustawienia foteli pozwoli Ci przewieźć nawet słusznych rozmiarów deskę windsurfingową. Tu po prostu jest mnóstwo miejsca i co ważniejsze wiele sposobów jego zagospodarowania.

Zagłębiając się coraz bardziej we wnętrze S-Maxa zaczynam rozumieć czemu w finałowej walce COTY pokonał on przedstawicieli klasy Premium. Materiały standardem nie odbiegają od tych używanych w klasie premium. Całość jest świetnie spasowana i nie ma miejsca nawet na najdrobniejszy trzask. Gumowane plastiki sprawiają bardzo pozytywne wrażenie. Poza tym design wnętrza jest dużo ciekawszy niż to co prezentują konkurenci. Przykładem jest chociażby futurystyczna dźwignia hamulca ręcznego. W tym przypadku wygląda jak uchwyt uruchamiający katapultę. Jeśli ktoś twierdzi, że nie da się połączyć oryginalności i funkcjonalności to testowa przejażdżka S-Maxem powinna zmienić ten pogląd.

Max-ymalna oszczędność
Najsłabszą stroną testowanego modelu S-Maxa jest silnik. Nie oznacza to jednak, że jest fatalny. To po prostu przeciętniak. Ważącego 1,7 tony S-Maxa napędza 2-litrowy ropniak o mocy maksymalnej 140 KM i maksymalnym momencie obrotowym 340 Nm (dzięki chwilowej funkcji overboost). Takie parametry zapewniają przyzwoitą, choć nie powalającą dynamikę. Do katalogowych 100 km/h rozpędzimy się w 10,2 s. Mimo, że diesle słyną ze swojej elastyczności to fordowskiej j jednostce brakuje mocy na niskich obrotach. Trzeba zdecydowanie operować pedałem gazu. Faktyczną moc odczujemy dopiero po przekroczeniu 2500 obr./min.

Kultura pracy też nie jest najmocniejszą stroną TDCI. Ten silnik potrafi być hałaśliwy. Na szczęście dobre wygłuszenie wnętrza nieźle sobie radzi z nieznośnym klekotem. Największym plusem tej jednostki jest jednak spalanie, średni wynik w teście na poziomie 7,0 l. to rewelacyjne osiągnięcie. W trasie na jednym baku można pokonać ponad 1100 km. Dodatkowo można pochwalić całkiem nieźle współpracującą 6-biegową manualną skrzynię biegów. W gamie motorów wysokoprężnych mamy do wyboru jeszcze bardziej oszczędne silniki 1,8 TDCI (100 KM, 125 KM). Jednak 140 KM to absolutne minimum do bezstresowego wyprzedzania.

Miłe zaskoczenie
Bolączką większości vanów jest wysoko ulokowany środek ciężkości. Stąd prowadząc takiego kolosa łatwo przelecieć o jeden pas za daleko, albo co gorsza o jeden rów za daleko. Zasadniczo vany nie nadają się do szybkiego pokonywania nawet dość łagodnych łuków. Wsiadając do S-Maxa po raz pierwszy byłem ostrożny przy wchodzeniu w zakręt. Jednak po pierwszych kilometrach Ford bardzo mile mnie zaskoczył. Doskonała precyzja układu kierowniczego i fenomenalne zawieszenie. To ostatnie jest dużo sztywniejsze od przeciętnego vana, ale zaskakująco komfortowe. W opcji istnieje możliwość dokupienia regulacji charakterystyki tłumienia w trzech wersjach Comfort, Normal i Sport.

Tak świetne prowadzenie się auta to zasługa niezależnego zawieszenia wszystkich kół na ramie pomocniczej. Za przód odpowiedzialne są kolumny MacPersona, a za tył układ wahaczy wzdłużnych i poprzecznych. Takie same rozwiązanie zastosowano m.in. w Fordzie Focusie. Efekt? Tego vana prowadzi się jak wzorowego kompakta.

Hothatch w wersji van
Ford S-Max to propozycja dla młodych ojców, którzy lubią czerpać frajdę z jazdy samochodem. Niestety ten wybór może ich sporo kosztować. Najtańszy S-Max z silnikiem 2.0 TDCI uszczupli konto o minimum 104 tysiące złotych. W ramach tej kwoty dostaniesz m.in. 7 poduszek powietrznych, przednie szyby regulowane elektrycznie, fabryczne radio CD i komputer pokładowy. I to w zasadzie wszystko. Niestety za wszystko trzeba w Fordzie dopłacać. Mnogość konfiguracji przyprawia o zawrót głowy.

Kupując przyzwoicie wyposażoną wersję Titatnium z prezentowanym w teście silnikiem wydamy ponad 130-140 tys. złotych. Wersja dla najbogatszych wyposażona we wszystkie gadżety klasy high-end z jednostką 2.5 Turbo będzie nas kosztowała ok. 160 tys. złotych. Dużo? Cena Opla Zafiry II 1,9 CDTI w wersji podstawowej zaczyna się od 105 tys. złotych, a jest sporo mniejszy minivanem.

Jeśli przez ostatnich kilka lat odkładałeś na hothatcha, a niespodziewanie rozrosła Ci się rodzina, to Ford S-Max z silnikiem od Focusa ST będzie ciekawą alternatywą. Okazuje się, że nie trzeba rezygnować z odrobiny adrenaliny i frajdy prowadzenia samochodu na rzecz brudzących tapicerkę pociech.