Hyundai i10 1.1 Style

Hyundai rozpoczął nowy etap swej historii mocnym uderzeniem w klasę kompakt. i30 jest świetnym samochodem. Pora na kolejne. I znów atak w popularną klasę z wyraźnymi liderami. Nowe i10 odważnie atakuje niekwestionowanego króla miejskich rewirów, Fiata Pandę. Uda się, czy się nie uda?

Miejski samochód jest "stworzeniem" dość paradoksalnym. Kogo bym się nie spytał, twierdzi, że "nigdy w życiu", "po co coś takiego", "nie podoba się". Nawet kobiety, które stereotypowo są postrzegane jako potencjalne użytkowniczki, deklarują zdecydowanie chęć posiadania SUV-a albo innego dużego samochodu. A jednak miejskich maluchów jest mnóstwo na drogach. W związku z tym, czy można taki samochód polubić? Najnowsze dziecko Hyundaia, model i10, pokazuje, że miejski nie znaczy zły i zdaje się dawać dowód na to, skąd tak dużo samochodów jego klasy spotykamy "na mieście".

Motoriksza?
Grafitowe i10 budzi dość rozbieżne emocje wśród oglądających go z zewnątrz. Są tacy, którym się nie podoba kompletnie, a są i tacy, którzy reagują na niego z dużym entuzjazmem. Poza głosami typu "sympatyczny", "słodki", "śliczny", przeważają jednak bardziej stonowane opinie, choć również pozytywne. Chyba wystarczającym komplementem dla indyjskiego malucha (i10 jest produkowany w Indiach, o czym informuje nas napis Hyundai Motor India na plakietce znamionowej) są określenia, że nie jest nawet bardzo kobiecy i facet nie wyglądałby w nim głupio. Coś w tym jest.

Samochód ma zdecydowanie więcej charakteru niż na przykład Panda. Z daleka rzuca się w oczy masywna sylwetka z wysokim przodem, krótką maską i dużymi lampami. Może budzić skojarzenia z psem-bokserem, tylko oczywiście w sporo mniejszej skali. Zwarta sylwetka przywodzi na myśl również kioski na kółkach z gatunku Agila czy Splash, jednak nie sprawia wrażenia tak niestabilnego.

Mimo malutkich kółek wydaje się twardo stąpać po ziemi. Całości dopełnia zgrabnie wystylizowany tył, który nawiązuje nieco stylistyką do większego brata. Jednak raczej można mu to zaliczyć na plus. Testowana wersja posiada również detale poprawiające jeszcze wygląd samochodu, w postaci chromowanego grilla czy 14-calowych alufelg.

Life in plastic, it's fantastic...?
To prawdopodobnie puszczali inżynierom Hyundaia podczas projektowania wnętrza i10. Tak, zgadzam się, jest ładne. Może bez fajerwerków, ale ładne. Ale na miłość boską, tu nawet obicia foteli nie są z materiału tylko sztucznego tworzywa. Wnętrze to jedna wielka orgia plastików. Na dodatek te na drzwiach są bardzo podatne na uszkodzenia, wystarczy paznokieć, żeby zarysować.

Drążek zmiany biegów przywodzi na myśl chińskie zabawki za jednego dolara i zniechęca do korzystania ze skrzyni. Faktura plastiku, z którego zrobiono kierownicę również odstrasza, ale plastik jest przynajmniej miękki. Na plus można zaliczyć te plastiki, które służą wykończeniu konsoli środkowej, mimo, iż w sposób niezbyt szczęśliwy udają aluminium. Ale są dobrej jakości i są przyjemne w dotyku. Na dodatek, mimo pozornie dobrego spasowania elementów przez cały okres testu poskrzypywały mocowania pasów bezpieczeństwa.

Skończymy jednak z naszą cechą narodową, czyli marudzeniem i poszukajmy plusów w hyundaiowym wnętrzu. Przede wszystkim, to przestrzeń. Z przodu wygodną pozycję dla siebie znajdą nawet bardzo wysocy, z tyłu dla dwóch osób też miejsca będzie akurat, a gdy usiądą w Hyundaiu cztery osoby o przeciętnym wzroście będą miały komfortowo nawet na dłuższej trasie, oczywiście dłuższej w skali całego samochodu. Aby znaleźć kolejne jasne strony wnętrza, wróćmy do foteli. Nie wyglądają świetnie, mimo oryginalnej i ciekawej tapicerki, ale są wygodne. Są wygodniejsze niż w wielu samochodach klasy średniej i pozwalają bez przeszkód podróżować. Pozycja jest wygodna, odpowiednio wysoka, jak na miejski samochód, a z drugiej strony nie mamy wrażenia podróżowania na drabinie. I nie przeszkadza nawet brak trzymania bocznego.

Ok, to skoro już usiedliśmy na fotelu, to spójrzmy sprzed siebie. Mamy przed sobą dość oryginalny negatyw zegarów z Porsche. Na środku olbrzymi biały prędkościomierz, czytelny, choć można doszukiwać się podobieństw z Mini. Za to obrotomierz mały i niewyraźny z lewej strony. Do tego, tak jak i wskaźniki paliwa i temperatury, ma czarny blat i białe cyfry. Dość nietypowe, ale wyróżnia się, a przecież chyba o to chodzi.

Konsola środkowa za to może uchodzić za wzór ergonomii. Seryjne radio z MP3 i wyjściem AUX może i przypomina designem stare telefony komórkowe Motoroli, ale jego obsługa jest intuicyjna i nie sprawia żadnych problemów. Do tego gra całkiem ładnie, oczywiście jak na tą klasę cenową i jakościową. Razem z fabryczną klimatyzacją daje to kolejne punkty dla wnętrza i10.

Biorąc pod uwagę zastosowanie samochodu, kolejne pochwały należą się projektantom wnętrza. Kieszenie w drzwiach, uchwyty na napoje, półeczki między fotelami, duży schowek przed pasażerem oraz szuflada pod jego fotelem pozwalają zachować porządek w samochodzie i wszystko co trzeba mieć pod ręką. A jeszcze lepiej jest w bagażniku, który, mimo iż niezbyt duży o pojemności 225 litrów, to jest dość ustawny, a pod jego podłogą Hyundai wygospodarował miejsce na kilka sprytnych schowków, które można dzielić na mniejsze. Do tego pasy do przytrzymywania bagażu.

Wszyscy Ci, którzy wożą w samochodzie mnóstwo gratów będą zachwyceni. Tak samo jak Ci, co poruszają się po polskich, włoskich i innych miastach, w których trzeba się dużo nakręcić kierownicą a miejsca jest mało. Lusterka są duże i widać w nich wszystko, a widoczność jest prawie wzorowa. Prawie, gdyż przednie słupki są szerokie i potrafią zasłonić widok na przykład podczas wjazdu na rondo.

Ekspres... do kawy!
Pora rzucić okiem, co pod maską. Pociągamy dźwigienkę, podnosimy pokrywę wielkości kartki A3 i... przecieramy oczy ze zdumienia. W komorze silnika znajduje się coś, co zajmuje połowę jej miejsca. Jakby się przyjrzeć, to jest szansa, że coś podobnego znajdziecie u siebie w kuchni i używacie tego do parzenia kawy. Niestety, jeśli chodzi o parametry i moc, to również jest ona wystarczająca prawdopodobnie do zaparzenia espresso. Hyundai w i10 zamontował jednostkę o pojemności niecałych 1.1 litra (1086 ccm) i mocy 66 KM (osiągane przy 5500 obr./min.). Moment obrotowy wynosi 99 Nm przy 2800 obrotów na minutę. Osiągi na papierze to nieco ponad 15 sekund do 100 km/h i 152 km/h prędkości maksymalnej.

Rzeczywistość mimo zaklinania przez nas i modlenia się do wszystkich silnikowych bogów, nie chce wyglądać inaczej. Samochód rozpędza się powoli i ospale. Ale z drugiej strony, jak na miejski samochód jest całkiem przyjemny i nie powoduje wzmożonego użycia przekleństw przez innych kierowców. Zawalidrogą nie jest, przy prędkościach osiąganych w stolicy radzi sobie całkiem sprawnie. Przy okazji nie powoduje nadmiernego hałasu, zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz jest cichutko, a głównie słychać szum powietrza opływającego wysoką karoserię.

Podczas jazdy miejskiej odkryjemy jeszcze jeden urok układu napędowego "i-dziesiątki". To skrzynia biegów. Co prawda musimy się zmuszać, aby dotknąć drążka zmiany biegów, ale potem jest już tylko lepiej. Skok jest w sam raz, a biegi wchodzą płynnie, bez zgrzytów, szarpnięć czy haczenia. Do tego zestopniowanie jest idealne do jazdy miejskiej, choć pierwszy bieg mógłby wymagać niższych obrotów. Zużycie paliwa w mieście podczas testu to niecałe 6 litrów na 100 km.

Trasa to co innego. Podbudowany wrażeniami z jazdy miejskiej postanowiłem ruszyć w trasę aby przekonać się, czy Hyundai naprawdę jest taki fajny. Czar prysł. Skrzynia nadal jest dobra, ale silnik naprawdę nie daje rady. Jeśli zamierzacie wyprzedzać, zaplanujcie to na tydzień wcześniej. W trasie, niezależnie od prędkości silnik został zredukowany do roli instrumentu muzycznego. Poziom wciśnięcia pedału gazu zmienia tylko dźwięk wydawany przez jednostkę.

Jeśli mówimy o elastyczności, to w Hyundaiu jest ona raczej podobna do elastyczności plecionki stalowej niż liny do bungee. Do tego spalanie, które w trasie wyniosło... 5,8 litra na sto kilometrów. Wynika to z tego, że jeśli wjedziemy na trasę ekspresową, i nie chcemy ciągnąć się za sznurem tirów a poruszać się w granicach prędkości dopuszczalnych, silnik pracuje już na wysokich obrotach. Innymi słowy, mimo świetnej skrzyni biegów silnik to "najsłabsze ogniwo" samochodu.

Zaskakujące...
... jest za to zawieszenie. Zarówno w mieście czy na trasie trzyma dość dobry poziom. Nie jest ani zbyt miękkie, ani twarde. Ma swoje bolączki, ale dość typowe dla samochodów tej wielkości. Jest krótki, więc podskakuje na nierównościach, ma małe kółeczka. Ale w ogólnym rozrachunku nie można się przyczepić do niczego.

Co innego układ kierowniczy. W mieście bajka, mięciutki, leciutki, silny na tyle, że można manewrować jednym palcem trzymając jednocześnie w ręku komórkę. Jednak spróbujcie rozpędzić się do prędkości powyżej dopuszczalnej przepisami w mieście. Nie stanie się nic. Układ nadal będzie tak samo miękki a wspomaganie tak samo silne. Prowadząc samochód na trasie możemy się poczuć jak w starych filmach, gdzie kierowcy mimo jazdy na wprost cały czas lekko skręcali kierownicą. Tutaj jest podobnie. Po prostu każda nierówność i każde potrącenie "fajery" zmusza nas do korekty toru jazdy. O wyczuciu podczas prowadzenia samochodu po zakrętach i precyzji możemy zapomnieć. Znów Hyundai przechodzi do kolejnego etapu testu z adnotacją "tylko do miasta".

Biorąc pod uwagę europejskie aspiracje hyundaia, można spodziewać się, że producent chętnie by widział swoje "i-dziesiątki" we włoskich miastach, zamiast na przykład Pand, Seicento. A tam specyfika ruchu jest inna. Wiemy już, że na wąskich uliczkach i z parkowaniem Hyundai radzi sobie świetnie, ale co zrobić, gdy wyjedzie nam nagle stadko spłoszonych skuterów wprost przed maskę? Ano zahamować. Hamulce na papierze są przeciętne, ale w użyciu przynajmniej zapewnią brak wyrzutów sumienia, że nie wcisnęło się ich odpowiednio mocno. Cztery tarcze z ABS i EBD mianowicie reagują bardzo gwałtownie i łatwo przekroczyć granicę, po której samochód "staje jak wryty". A przynajmniej robi trochę wrażenia. Trochę twardszy pedał by nie zaszkodził, ale hamulce również pozytywnie przechodzą test.

Bogato, ale...
Testowany egzemplarz to wysoka wersja Style, warta 39 990 zł. W wyposażeniu mamy cztery poduszki powietrzne, centralny zamek z pilotem, ABS z EBD, elektrycznie sterowane szyby i lusterka, manualną klimatyzację, radio z CD i MP3 i czterema głośnikami. I lakier metalik (1000 zł dopłaty). Jak na taki samochodzik to bardzo ładnie wyposażone.

Podobnie wyposażona Panda 1.2 60 KM Dynamic będzie kosztować prawie 44 000 zł. Z kolei Suzuki Splash będzie od Hyundaia tylko o 1000 zł droższe, a będzie miało podgrzewane lusterka, czy kurtyny powietrzne, których w i10 nie uda nam się zdobyć. Dla tych, którzy uważają, że to za dużo za miejski samochód, jest niższa wersja wyposażeniowa. Kosztuje 29 900 zł, ale wyposażenie ma sporo uboższe. Jedna poduszka powietrzna, brak obrotomierza, listew bocznych, lamp przeciwmgielnych, klimatyzacji, elektryki szyb czy... daszków przeciwsłonecznych. Tylko radio z MP3 jest dostępne od najtańszej wersji.

Bierzemy, czy nie?
Hyundai i10 to bez wątpienia udany samochód, ładny, przestronny, solidny, nieźle wyposażony (w wyższych wersjach), o całkiem dobrze skalkulowanej cenie. Do tego niezłe zawieszenie i świetna skrzynia biegów. Zgrzytem jest plastikowe wnętrze i kiepski "silnik". Dla tych, którzy skusiliby się na kupno nowego miejskiego samochodu koreańskiej marki, polecałbym wstrzymać się nieco do jesieni i dopłacić trochę, aby cieszyć się silnikiem 1.2 DOHC o mocy 75 KM, gdyż to prawdopodobnie będzie optymalna jednostka. Dynamiczniejsza od 1.1 a tańsza od wersji z silnikiem diesla. Ale konkurencja może się bać. Póki co jednak i10 to faworyt do miana "najlepszy wózek na zakupy" czy też "zadaszony skuter". Hyundai odrobił pracę domową z produkcji małych samochodów, i po popularnych choć przeciętnych Atosach wypuścił coś naprawdę na europejskim poziomie.

Za pomoc w realizacji sesji zdjęciowej chcielibyśmy bardzo podziękować dyrekcji Parku Miniatur w Inwałdzie k/Wadowic, www.parkminiatur.com.