Hyundai Santa Fe 2.2 CRDi Premium

Decydując się na Hyundai'a Santa Fe musisz się liczyć z przestronnym i przemyślanym wnętrzem dla 7 osób, z oszczędnym i żwawym Dieslem oraz z poprawnymi właściwościami jezdnymi. Wszystko podane w atrakcyjnej formie i dostępne za niewielkie pieniądze.

Poprzednia generacja Santa Fe znacznie odbiegała od powszechnie przyjętego kanonu pięknego auta. Jej wygląd niemalże bolał. Najnowszy Hyundai Santa Fe jest wytworny, elegancki, nowoczesny, proporcjonalny. Już nic nie boli.

Deska rozdzielcza z plastikowym drewnem klonowym i aluminium prezentuje wysoki poziom. Jest ergonomiczna i poprawnie rozplanowana. Materiały są twarde, ale wyglądają na miękkie. Spasowanie nie daje powodów do narzekań. Ciemna tapicerka nie inspiruje. Jedynym poważnym zgrzytem jest lewarek skrzyni biegów. Jest zbyt przesunięty do tyłu, co sprawia, że sięganie do niego wywołuje pewien dyskomfort.

Przyjemnie niebieskie podświetlenie działa odświeżająco i nie męczy oczu. Przestrzeni nie brakuje w pierwszym i drugim rzędzie. W bagażniku są jeszcze dwa dodatkowe fotele. Same w sobie są nawet wygodne, ale bagażnik to, mimo wszystko, nie najlepsze miejsce na sadzanie ludzi. Wygodnie będzie tam co najwyżej dzieciakom. Spodoba im się pewnie osobna klimatyzacja. Wersje 7-osobowe standardowo wyposażone są w samopoziomujące się zawieszenie. Jeśli więc skorzystasz z 582 kilogramów ładowności, samochód mimo wszystko będzie trzymał poziom. Dosłownie.

Przednie fotele są wygodne i słabo trzymają na zakrętach, ale mają tapicerkę o pozytywnie intrygującej fakturze. Zakresy regulacji fotela i kierownicy są wystarczające. Schowków jest sporo. Jest jeden na konsoli centralnej, kolejny przed pasażerem, następny chłodzony między przednimi fotelami (jest ciut za niski na większe butelki) i jeszcze trzy w bagażniku. Pasażerowie tylnej kanapy mają do wyłącznej dyspozycji podłokietnik z cup holderami i dodatkową szufladkę między przednimi fotelami. Oczywiście, są jeszcze kieszenie w drzwiach. Pełnia schowkowego szczęścia!

Miłym gadżetem jest szerokokątne lusterko pozwalające kontrolować sytuację na tylnych rzędach. Zamontowany w elektrochromatycznym lusterku wstecznym kompas działa jak balsam na duszę - zawsze wiesz, dokąd zmierzasz. Przydadzą się jeszcze trzy 12-woltowe gniazdka oraz podświetlane uchwyty na kubki. Kufer ma pojemność 1582 litrów przy jednym i 774 litrów przy dwóch rzędach siedzeń. Przy trzech właściwie nie istnieje. Próg załadunku znajduje się dość wysoko z racji gabarytów auta, ale nie jest to specjalnie uciążliwe. Klapa bagażnika podnosi się wysoko, więc nie nabijesz sobie guza. Siatka mocująca bagaż zapobiega bezładnemu przemieszczaniu się klamotów. Miłym gadżetem byłaby osobno otwierana szyba.

Jak to jeździ? 2,2-litrowy turbodiesel z common railem jest oszczędny (średnio 7,3 litra - dane producenta), kulturalny, cichutki i nieco za słaby. Santa Fe waży ponad 1900 kilogramów, co stanowi spore wyzwanie dla 150 KM. Silnikowi nie brakuje wigoru, iskierki i chęci do pracy, ale spora masa i dość duży wskaźnik oporu powietrza (0,38) skutecznie tłumią jego możliwości. Samochód nie jest ociężały i powolny - co to, to nie. Po prostu Hyundai nie wyrywa do przodu jak pies za potrzebą. Elastyczność też jest dobra, niutonometrów nie brakuje, ale pozostaje pewien niedosyt. Jakbyś cały czas jeździł z jakimś balastem.

Santa Fe ma wyższy niż zwykle prześwit, więc dziurawe drogi nie robią na aucie żadnego wrażenia. Zawieszenie skomponowano bardziej z myślą o komforcie niż o szaleńczym wchodzeniu w zakręty. Hyundai szybko i bezproblemowo wybiera większość nierówności. Plus za to, że nie informuje o tym zbyt nachalnie. Nagłe zmiany kierunków potrafią wytracić Santa Fe z równowagi. Wtedy ESP ratuje sytuacje. Ogólnie auto jest dobrze wyciszone. Przeszkadzają jedynie zawirowania wokół wielkich lusterek.

W normalnych warunkach napędzane są tylko koła przednie. W razie poślizgu komputer może przekazać maksymalnie 50% mocy na tył. Jest jeszcze blokada 4WD aktywna do prędkości 30 km/h. Włączamy ją jednym pstryczkiem-elektryczkiem. Nic więcej nie musimy robić. Mimo całej swojej "terenowości" auto lepiej spisuje się na utwardzonej drodze. Poradzi sobie na leśnych duktach, dziurawych drogach czy w niewielkim błocie, ale do buszu weź inne auto.

Skrzynia biegów ma tylko pięć przełożeń. Szkoda. Szósty bieg obniżyłby poziom hałasu przy autostradowych prędkościach i zużycie paliwa. Biegi wchodzą bez większych problemów, ale samo działanie skrzynki nie daje Ci poczucia, że obsługujesz maszynerię XXI wieku. Cały mechanizm jest o cień cienia zbyt watowaty. Nad mało pociągającym wyglądem lewarka można przejść do porządku dziennego, no już. Ale krótko zestopniowana jedynka irytuje. Ujedziesz na niej 5 cm i już trzeba myśleć o dwójce.

Układ kierowniczy nie jest dramatycznie nieprecyzyjny, ale nie jest też dramatycznie precyzyjny. Jest po prostu średni. Auto zdecydowanie lepiej czuje się na autostradzie. Na górzyste, kręte i wymagające drogi weź coś innego. Plus za poręczność auta. Promień skrętu to niecałe 5,5 metra. Zwrotność Santa Fe jest wręcz zdumiewająca. Hamulce są OK. Droga hamowania ze 100 km/h wynosi 42,3 metra.

Najtańszy Santa Fe kosztuje 139 tys. z kawałkiem. Nie ma siedzeń w bagażniku, chłodzonego schowka, kompasu i ESP. Ten ostatni powinien być zawsze przy tak wysokim i wrażliwym na nagłe zmiany kierunku aucie. Nieładnie. Testowana 7-osobowa wersja Premium to wydatek nieco ponad 152 tys. złotych. Jeśli nie potrzebujesz aż tylu miejsc siedzących, wybierz model Premium za około 146 tys. złotych z pięciorgiem miejsc siedzących. Niewiele stracisz, a za wolne środki finansowe sprawisz sobie jakąś przyjemnostkę. Oszczędny silnik utrzyma w ryzach koszty eksploatacji.

Santa Fe to modny SUV z modnym Dieslem. Oprócz tego Koreańczyk jest oszczędny, przestronny, w pewnym stopniu nieustraszony poza asfaltem i bardzo pociągający wizualnie.