Jeep Commander 3.0 CRD Limited

Recepta na prawdziwego Jeepa pozostaje niezmienna od lat. To auto, które nie musi być szczególnie komfortowe czy wszechstronnie wyposażone. Musi natomiast wjeżdżać wszędzie tam, gdzie inni nie wjadą nigdy. Jakby na przekór, Commander wszystkie te sprawy załatwia jednocześnie.

Rozmiar ma znaczenie

Rynek pojazdów typu SUV narodził się wiele lat temu w Stanach Zjednoczonych i tam też ma się najlepiej. Amerykanie kochają duże samochody - tak duże, że gabaryty Commandera na pewno im nie zaimponują. Ale w europejskich realiach ten samochód należy do najpotężniejszych terenówek jakie można spotkać na drodze. Nie jest specjalnie fotogeniczny i znacznie okazalej niż na zdjęciach prezentuje się w rzeczywistości. Wygląda zupełnie jak nieoznakowana lub cywilna wersja czegoś, z czym po prostu lepiej nie zadzierać. Powstał wprawdzie na tej samej płycie podłogowej co Grand Cherokee i tak naprawdę niewiele odbiega od niego gabarytami (różnice w wymiarach nadwozi obu modeli są zaledwie kilkucentymetrowe), ale bardziej kwadratowe proporcje sprawiają, że to właśnie Commander wydaje się większy. Dużo większy... W ruchu ulicznym, nawet wśród typowych terenówek i dużych SUV-ów wyróżnia się niemal jak Hummer.

Korzeni tego kolosa (szerokość auta z lusterkami wynosi 2,3 m) należy szukać wśród takich klasyków jak Wagoneer, Cherokee czy nawet legendarny Willys. Bryła auta jest wybitnie nieskomplikowana. Składa się w zasadzie z samych kątów prostych i jest do bólu kanciasta, urągając przy tym wszelkim zasadom aerodynamiki. Nie znajdziemy tu wielu zaokrągleń, łagodniejszemu przepływowi powietrza nie sprzyja też pionowa przednia szyba. Taka właśnie tradycyjna dla Jeepa, surowa militarna stylistyka ma zdobyć firmie nowych zwolenników oraz "przypomnieć się" tym, którzy z nostalgią wspominają klasycznego Cherokee z połowy lat 80-tych. Nawiązanie do tradycji widoczne jest gołym okiem, ale dotyczy wyłącznie stylizacji. Cherokee od Commandera dzieli prawie ćwierć wieku i technologiczna przepaść.

Kino na kołach

Z nie mniejszym niż nadwozie rozmachem urządzono wnętrze, w którym uwagę zwraca przede wszystkim potężna tablica rozdzielcza zaopatrzona w osiem otworów wentylacyjnych, duże pokrętła i takież przyciski. Nie od dziś wiadomo, że Jeep jest jednym z symboli amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego, trudno więc oczekiwać, aby producent dostosowywał go do gustów klientów innych niż rodzimi. Dla przykładu: suwak regulacji ustawienia reflektorów odnajdziemy pośrodku konsoli centralnej, a nie po lewej stronie kierownicy (co ciekawe, reflektory ksenonowe nie są dostępne nawet w opcji). Widać też, że przy doborze tworzyw sztucznych poczyniono daleko idące oszczędności. Twarde plastiki i imitacja drewna nie prezentują się najlepiej. Na szczęście wrażenia te w dużym stopniu rekompensuje panująca wewnątrz atmosfera zapożyczona sprzed wielu, wielu lat: imponujący widok długiej i płaskiej maski jest praktycznie niespotykany w produktach dzisiejszej motoryzacji.

Commander to jak dotychczas jedyny w ofercie Jeep, w którym organizacja kabiny pasażerskiej nasuwa skojarzenia ze stadionem lub salą kinową. Każdy kolejny rząd foteli ustawiony jest wyżej od poprzedniego. Potęguje to wrażenie wolnej przestrzeni, ale równocześnie ogranicza widoczność do tyłu - w lusterku wstecznym można zobaczyć głównie oparcie i zagłówki tylnej kanapy. Począwszy od słupka B dach podwyższa się o 7-8 cm, a powstały w ten sposób "schodek" jest sprytnie ukryty przez relingi. Na fotelach z przodu siedzi się bardzo wygodnie, przede wszystkim za sprawą wzorowo dobranej długości siedziska. Brak dwuosiowej regulacji kolumny kierownicy rekompensowany jest przez możliwość elektrycznego ustawiania wspornika z pedałami.

Chociaż mamy tu doczynienia z samochodem siedmioosobowym, to podróż z kompletem pasażerów nie będzie tak komfortowa jak mogłyby sugerować potężne gabaryty auta. Niestety, im dalej od przednich foteli, tym bardziej Jeep się "kurczy". Pasażerowie tylnej kanapy mają istny ogrom wolnej przestrzeni nad głowami i na wysokości ramion oraz dwa niezależne okienka w dachu, ale miejsca na nogi pozostaje im stosunkowo niewiele. Na ostatnie dwa fotele ciężko się nawet wdrapać. Na szczęście nie ma przy tym żadnego znaczenia, że po złożeniu nie chowają się one całkowicie w podłodze, gdyż miejsca na bagaż wciąż pozostaje więcej niż bardzo dużo (973 l przy złożonym trzecim rzędzie siedzeń). Niezależnie otwierana tylna szyba to praktyczne rozwiązanie - aby wrzucić do środka jakiś mały bagaż nie trzeba trudzić się z otwieraniem dużej klapy.

Rodzinna siła

Trzylitrowy widlasty diesel mruczy charakterystycznie dla silników wysokoprężnych, ale nie zakłóca spokoju ani podczas przyspieszania, ani podczas jazdy ze stałą (nawet dużą) prędkością. 218 KM i 510 Nm ze stajni bratniego Mercedesa porusza Jeepem więcej niż żwawo, zachowując nieprzesadny jak na masę 2240 kg apetyt na paliwo. W Ameryce byłoby to zapewne nie do pomyślenia, ale w warunkach europejskich jednostka wysokoprężna wydaje się po prostu najrozsądniejszym wyborem. Nie chodzi naturalnie o koszt oleju napędowego (ten nie powinien być problemem dla potencjalnych właścicieli tego samochodu), ale o konieczność zdecydowanie rzadszych wizyt na stacji paliw. Na pochwałę zasługuje praca automatycznej skrzyni biegów, płynnie i szybko dopasowującej jedno z pięciu przełożeń do warunków jazdy. Dla tęskniących za "manualem" przewidziano możliwość ręcznego sterowania zakresami pracy przekładni. Do tej sielanki nie pasują tylko szybko męczące się hamulce, co w dużym stopniu wynika zapewne z ciężaru Commandera.

Jak na pojazd o aerodynamice średniowiecznej kamienicy, podczas jazdy z typowymi dla autostrad prędkościami rzędu 110-120 km/h we wnętrzu jest tak cicho jak w autach wyższej klasy średniej. Dopiero powyżej tych wartości szum powietrza opływającego nadwozie daje wyraźniej znać o sobie. Bardzo skutecznie tłumiony jest za to hałas pochodzący od ogromnych kół, który do kabiny dociera na dobrą sprawę jedynie w trakcie szybkiej jazdy po mokrych nawierzchniach.

Złap mnie jeśli potrafisz

Sercem każdego Jeepa jest układ przeniesienia napędu na obie osie. Commander ukrywa go pod kryptonimem Quadra-Drive II i nie wymaga od kierowcy zbyt wiele. Na wertepach reduktorem oraz elektronicznie sterowanymi blokadami mechanizmów różnicowych o zwiększonym tarciu zarządza elektronika i to właśnie ona umożliwia wydostanie się z tarapatów przy spełnieniu prostego warunku: wystarczy, aby tylko jedno koło miało odpowiednią przyczepność. Oczywiście w naprawdę trudnym terenie nie obejdzie się bez specjalnego ogumienia, ale nawet na tym seryjnym auto potrafi całkiem sporo. Najwyraźniej nie na darmo przeszło serię testów Trail-Rated pod kątem pięciu kluczowych w terenie właściwości jezdnych: przeniesienia momentu napędowego, manewrowości, trakcji, prześwitu oraz pokonywania brodów. Kąt natarcia, zejścia i rampowy wynoszą odpowiednio 34.1, 27.0 i 20.6 st. Prześwit - 24 cm, głębokość brodzenia - 50 cm. Imponujące...

Zawieszenie zestrojono w sposób typowy dla dużych terenówek, czyli jazda po asfalcie owszem, ale w żadnym wypadku bez konieczności poświęcania możliwości terenowych. Commander zwinny nie jest i powyżej pewnej granicy wyczuwalnie "kładzie się" na szybko pokonywanych zakrętach, ale najważniejsze, że polecenia wydawane kierownicą wykonuje szybko i precyzyjnie. Na zwykłej drodze radzi sobie zaskakująco dobrze, prowadzenie go przypomina raczej jazdę miękko zawieszonym vanem niż typową terenówką. Nierówności pokonuje w taki sposób, że nie można ich nie odczuć, ale z drugiej strony trudno wyobrazić sobie dziurę, z którą nie mógłby się zmierzyć.

Amerykanin z austriackim paszportem

Konstruktorzy Jeepa zasługują na pochwałę przede wszystkim za to, że Commander okazuje się pojazdem wszechstronnym. Dziarsko radzi sobie w terenie, nie tracąc nic ze sprawności swoich poprzedników i zachowując równocześnie wysoki komfort jazdy na nawierzchniach asfaltowych. Chociaż wygląda bardzo klasycznie (co dla miłośników marki powinno być jak najbardziej powodem do radości), to pod względem technicznym jest autem XXI wieku. I nie ma przy tym najmniejszego znaczenia, że jego produkcją zajmują się zakłady Magna-Steyr w austriackim Grazu. To przecież miejsce, które ofiarowało światu wielką indywidualność w osobie Arnolda Schwarzeneggera - obecnego gubernatora stanu Kalifornia. Jakby nie patrzeć, to w końcu także Amerykanin.