KIA Picanto 1.0 MPI XL

Fajne, małe samochody to przeważnie takie, które kosztują bajońskie sumy i mają niewyobrażalnie długie listy płatnych dodatków. Wiadomo - za pieniądze można wszystko. Ale czy da się skonstruować w miarę tani miejski pojazd pozbawiony syndromu tandety? Nowe Picanto pokazuje, że jest to możliwe.

Załóżmy przez chwilę, że nikt z nas nie ogląda durnych seriali, kreujących idylliczny obraz życia w wielkim mieście. W codziennej rzeczywistości nie możemy pozwolić sobie na filmowe zachowania, dlatego też nie ubieramy się w białe spodnie i nie nosimy swetrów zarzuconych na plecy. Wstając o poranku, nie wychodzimy w szlafroku na balkon, by z ostatniego piętra podziwiać panoramę miasta, trzymając w dłoniach kubek z kawą. Idąc do pracy, nie zatrzymujemy się przy straganach, żeby kupić sobie dwie pomarańcze (dlaczego akurat dwie?), a poranek wcale nas nie cieszy - bardziej denerwuje.

Nie harujemy jako menedżerowie w wielkich agencjach reklamowych, zarządzanych przez atrakcyjne szefowe chcące uwodzić swoich pracowników. W środku walącego się małżeństwa nie spotykamy szkolnych miłości, dzięki którym mielibyśmy szansę odkryć "prawdziwy smak życia" i nie jadamy w restauracjach na dachach budynków, gdzie szklanka kranówy kosztuje więcej niż obiad w barze. Życie to nie film. Warto uświadomić sobie tę prostą prawdę, przekazywaną niegdyś przez Bogusława Lindę w pewnej reklamie telewizyjnej. Dlatego też myśląc o fajnym miejskim autku, skończmy na chwilę ze sztampowym "hollywoodzkim" wyobrażeniem o lajfstalowym Fiacie 500 lub Mini... Właśnie teraz o nich myślicie? Wiem, że to trudne, ale porzućmy na moment tę sztampę. I co nam zostanie?

Spójrzcie na nią!
Przedstawiam Wam nową KIĘ Picanto: całkiem przyjemny, miejski samochód, który swoim ego nie stara się przerosnąć kierowcy. Jednocześnie nie jest też nudny jak boazeria i nie przypomina tostera. Można? Można. Trzeba tylko chcieć. Pudełkowaty kształt karoserii umiejętnie ubrano w zestaw trapezoidalnych form wyrzeźbionych w błotnikach, drzwiach i zderzakach, dzięki czemu koreański produkt nie kojarzy się już z pralkowatymi autkami pokroju Daewoo Matiza. Skuteczne zabiegi, takie jak złamanie linii słupka C wzdłuż bocznego okna, wcięcia w "talii" po bokach pojazdu czy też tylna szyba zachodząca nisko na powierzchnię klapy bagażnika powodują, że patrząc na KIĘ, co chwilę dostrzegamy w niej coś nowego i świeżego.

Raz będą to tylne lampy w kształcie bumerangów, innym razem zagięcie dolnej linii bocznych przednich szyb. Uzupełnieniem całości jest duża ilość samochodowej "biżuterii" w postaci przednich reflektorów z paskami diod LED, chromowanych klamek czy też halogenów, wkomponowanych w połacie czarnego plastiku. Efekt? Wow! Chyba nie ma więcej pytań. W takim razie...

Czas rozgościć się we wnętrzu
Dostaniemy się do niego, uchylając gładko "plaskające" drzwi wyposażone w podwójne uszczelki. W środku czeka na nas kilka miłych akcentów. Pierwszy z nich to kontynuacja przemyślanej wizji stylistycznej prezentowanej przez karoserię. Design deski rozdzielczej bazuje na geometrycznych formach, którym nie brak "technicznego uroku".

W praktycznie zaaranżowanym wnętrzu Picanto, wyposażonym w mnóstwo schowków, półeczek i uchwytów poczujemy się prawie jak w samochodzie segmentu B. Przy okazji, raz na zawsze zapomnimy o metalowych połaciach drzwi prześwitujących spomiędzy śladowych ilości obić - takie widoki nam nie grożą. Wszystko jest na swoim miejscu, zaś jakość montażu (rodem z koreańskiego Seosan, gdzie powstaje mała KIA) okazuje się wysoka.

Oczywiście osobom przyzwyczajonym do samochodów wyposażonych w 40-calowe ekrany nawigacji, w których najważniejszą opcją jest zmiana tapety wyświetlacza, wnętrze Picanto wyda się ubogie i spartańskie. Gdy jednak zejdziemy na ziemię i uświadomimy sobie z jakiej klasy autem mamy do czynienia, szybko dojdziemy do wniosku, że nie ma na co narzekać. Chwilami trochę tylko żal, że większość plastików użytych do wykończenia kabiny Koreańczyka jest twarda. Ich kształt i jakość spasowania obiecują kierowcy jeszcze więcej... Ale nie marudźmy.

We wnętrzu Picanto mierzącego niespełna 3,6 m długości swobodnie zasiądą cztery osoby, zaś bagażnik połknie 200 litrów... czegoś tam. Przednie fotele są (jak to w małych autkach) dość wąskie i twarde, ale ilość przestrzeni w kabinie, przynajmniej na krótszych dystansach, powinna być zadowalająca. Nawet wysocy pasażerowie zasiadający na tylnej kanapie nie będą narzekali na kontakt głów z dachem. Najbardziej odczuwalnym mankamentem dla zajmujących miejsca w drugim rzędzie siedzeń będzie za mocno pochylone oparcie kanapy obdarzone dziwnymi wybrzuszeniami. Zdecydowanie wygodniej jest z przodu, gdzie zresztą warto usiąść dla samej... kierownicy.

Pomimo tego, że jest ona tylko dwuramienna, to trzeba przyznać, że bardzo dobrze leży w dłoniach i znakomicie wygląda. Na pewno nie można o niej powiedzieć, że jest częścią, którą opracowano "po kosztach", a to akurat częsty zarzut kierowany pod adresem kierownic montowanych w konkurencyjnych autach segmentu A.

Zapinamy pasy i w drogę!
Pierwsze wrażenia dotyczące oceny pracy zawieszenia nowego Picanto są bardzo pozytywne. Podwozie małej KII dobrze filtruje wszelkie nierówności jezdni, a przy tym nie pozwala autu na nadmierne przechyły w zakrętach. Podczas pokonywania wybojów z okolic kół nie dobiegają żadne niepokojące dźwięki.

Elektryczne wspomaganie układu kierowniczego o zmiennej sile działania przy niższych prędkościach zachowuje się trochę nadgorliwie. Opór, jaki stawia wtedy kierownica, jest minimalny, przez co można poczuć się niepewnie. Na szczęście sytuacja poprawia się wraz ze wzrostem szybkości i na trasie KIA daje kierowcy zdecydowanie lepsze wyczucie drogi. A skoro już mowa o szybszej jeździe...

Po kilkuset kilometrach pokonanych nową KIĄ trudno oprzeć się wrażeniu, iż trzycylindrowy 1,0-litrowy motor ze zmiennymi fazami rozrządu (CVVT) to niestety najsłabszy podzespół tego auta. Choć wyciszono go na tyle dobrze, że podczas jazdy słychać gwizdanie wentylatora kabinowego (wyjątkowo głośny), to jednak w przeciwieństwie do innych składowych Picanto, 12-zaworowa jednostka napędowa wyposażona w łańcuch rozrządu, nie rozbudza w kierowcy przysłowiowego apetytu na więcej. Dlaczego?

Więcej pary!
Silnikowi niestety brakuje mocy, co daje się odczuć szczególnie podczas wyprzedzania na drogach jednojezdniowych. W mieście przy odpowiednio stanowczym traktowaniu pedału gazu pierwszy i drugi bieg zapewniają co prawda niezłe przyspieszenia, ale już po przełączeniu na "trójkę" wyraźnie widać, że zapał jednostki napędowej stygnie. Dobrze, że lewarek skrzyni biegów pracuje w Picanto lekko i precyzyjnie. Wprawna żonglerka przełożeniami jest bowiem konieczna do wykrzesania z małej KII obiecywanych przez producenta 69 koni mechanicznych.

Kto podczas ostrzejszego rozpędzania liczy na przytłumiony warkot trzycylindrowca przypominający dźwięk silników pracujących w układzie bokser, ten może poczuć się nieco zawiedziony. Charakterystyczny "sound" słyszalny jest tylko przez moment i to w średnim zakresie obrotów. Dalej motor KII nie popisuje się już talentami wokalnymi. W trzycylindrowej jednostce, oprócz niedostatków mocy, dość niepokojący jest także fakt, iż jej apetyt na paliwo, zarówno w cyklu miejskim, jak też poza nim, jest w zasadzie... taki sam. Nie wiem czy to czary, czy też zbiór dziwnych uwarunkowań drogowych, ale średnie spalanie podczas testu pomimo usilnych prób nie chciało spaść poniżej 6,5 l/100 km. Trochę dużo.

Pułapka wysokiej poprzeczki
Poduszka powietrzna chroniąca kolana kierowcy, podgrzewana kierownica i inteligentny kluczyk - to wszystko można teraz mieć w malutkim samochodzie. Nie chodzi przy tym o Fiata 500 czy inny gadżet motoryzacyjny, lecz o KIĘ startującą od cennikowych 29 990 zł za podstawową wersję. Tak, wiem - testowana odmiana XL napakowana kilkoma bajerami to już wydatek minimum 37 990 zł (w odmianie 3-drzwiowej). Warto jednak pamiętać, że nawet decydując się na bazowe Picanto M, nie musimy dopłacać ani za centralny zamek, ani za składany klucz-scyzoryk, ani za komputer pokładowy. Seryjnie otrzymamy też 6 poduszek powietrznych i elektryczne wspomaganie kierownicy. Całkiem przyzwoity standard.

Gdy dodamy do tego relatywnie wysoki komfort podróży, jaki zapewnia mała KIA oraz ciekawie zaprojektowaną karoserię, uzyskamy naprawdę mocnego gracza w segmencie A. Kto potrzebuje bardziej zrywnego silnika i lepszych osiągów, ten powinien rozważyć zakup KII z silniejszą 85-konną, 1,2-litrową 4-cylindrówką pod maską.

Najważniejsze zostawiam na koniec: otóż nowe Picanto to pojazd, który dzięki dobrym odczuciom z jazdy chwilami potrafi dać kierowcy złudzenie wejścia jedną nogą (choć z silnikiem 1.0 bynajmniej nie prawą!) w auto segmentu B. To dla KII spory sukces, ale też i swego rodzaju "pułapka wysokiej poprzeczki". Ilekroć podczas testu łapałem się na obserwacji małych niedociągnięć Picanto (jednopłaszczyznowa regulacja kierownicy, niepodświetlany schowek, braki w precyzji działania układu kierowniczego, słabo grające audio), po chwili musiałem przywoływać swoje myśli do porządku. Przecież to miejski samochód segmentu A - nie wymagajmy cudów! I cudów nie ma. Są za to: dobra jakość wykonania, niezłe właściwości jezdne i zachęcająca 7-letnia gwarancja. Czego więcej można chcieć? Przecież życie, to nie film...

Zalety:
+ ciekawy design
+ zawieszenie udanie łączące komfort ze sztywnością
+ lekki w obsłudze i precyzyjnie pracujący lewarek skrzyni biegów
+ dużo możliwości konfiguracji auta

Wady:
- niezbyt dynamiczny silnik
- spore zużycie paliwa
- zbyt silne wspomaganie kierownicy przy niskich prędkościach

Podsumowanie:
Mały, fajny samochodzik miejski za w miarę rozsądne pieniądze. Koreańczycy kolejny raz podnoszą poprzeczkę - tym razem w segmencie A. Dobra robota!