KIA Picanto 1.1 Comfort

KIA Picanto miała namieszać w segmencie miejskich samochodów. Od samego początku całkiem nieźle sobie radziła na rynku. Na początku roku przeszła lifting i... ucichło. Poliftingowych Picanto jest na ulicach niedużo. Co więc prezentuje odświeżony Koreańczyk? I czy daliśmy się sprowokować?

Popularne Picanto zadebiutowało na targach frankfurckich w 2003 roku. Było jednym z pierwszych modeli, który miał być "europejski" i pozwolić KII zaistnieć jako producent pełnoprawny, a nie tylko budżetowa konstrukcja dla tych, których nie stać na uznaną markę. Można powiedzieć, że ten etap wypalił. Picanto się spodobało. Silniki wystarczające do miasta, zwinność i cena spowodowały, że klienci przekonali się do producenta z Korei. Po pięciu latach jednak pora na zmiany. Picanto przeszło delikatny lifting, zmieniło paletę silników i zaatakowało ponownie rynek.

Na naszym redakcyjnym parkingu stanęła mała czerwona Picanto, z silnikiem 1.1, w bogatej wersji wyposażenia Comfort oraz opcjonalnym ospoilerowaniem i wyposażeniem. Sprawia wrażenie malutkiej, acz zadziornej, takiego małego zamkniętego gokarta, który uprzyjemni nam przemieszczanie się po mieście. Kluczyk w dłoń... Sprawdzamy co się za tym kryje.

Hothatch?
Bryła malutkiej KII po liftingu nie zmieniła się. Nadal jest to miejski samochodzik, śmiem twierdzić, że po zmianach sprawia wrażenie jeszcze mniejszego. Optycznie jednak nie ma się czego wstydzić, choć nie obyło się bez kontrowersji. O ile do zmian w tylnej części nadwozia nie ma zastrzeżeń, lampy są zdecydowanie ciekawsze niż były, tak reflektory dzielą oceniających wygląd Picanto. Jedni twierdza, że samochód wyładniał, inni, że stał się mangowo-pokemonowy i wcale nie jest bardziej atrakcyjny. Moim zdaniem jest nieco za mało europejski i przywodzi na myśl japońskie Kei-Cary. Rozmiarami zresztą również. Na szczęście ma pięcioro drzwi, co znacznie ułatwia korzystanie ze wszystkich miejsc. Wróćmy jednak do stylizacji.

Skąd w ogóle ten tytuł - "Prowokatorka"? Wystarczy spojrzeć na naszą krwistoczerwoną KIĘ. Przedni zderzak jest dwukolorowy. Dolna część nie została polakierowana pod kolor nadwozia, pełni rolę małego spoilera, który nadaje agresywnego wyglądu. Na lato dostaniemy 15" alufelgi, teraz musimy się zadowolić zwykłymi stalówkami w rozmiarze czternastu cali. Z tyłu jest jeszcze ciekawiej. Tylny zderzak zakończony jest niewielkim spoilerem imitującym dyfuzor (również czarnym i matowym tak jak i przedni spoiler). Nad tylną szybą widnieje niewielka lotka. Jakby dodać jeszcze jakąś ciekawą końcówkę układu wydechowego, odnieślibyśmy całkowite wrażenie, że mamy do czynienia z jakimś mocnym hothatchem, skurczonym w praniu.

Mieszane uczucia
Znacie ten wyświechtany dowcip: "Co to są mieszane uczucia? - kiedy teściowa spada w przepaść waszym samochodem". Po kontakcie z Kią mam bardzo podobne wrażenia. Ale od początku. KIA jest w pewien sposób bliźniaczym modelem do i10 firmowanego przez Hyundaia. Co jednak ciekawe, w środku tego nie widać. Jest tu zdecydowanie ciaśniej, zarówno jeśli chodzi o miejsce nad głową, jak i po bokach. Do tego fotele (ten kierowcy posiada regulację wysokości) nie zachęcają raczej do dłuższej podróży. Są dość miękkie, ale po prostu małe. W przeciwieństwie do Hyundaia nie są wykończone tworzywem sztucznym, a zwykłym materiałem, do tego w ożywiającą wnętrze czarno-czerwoną panterkę.

Po zajęciu miejsca w fotelu mamy przed sobą trójramienną kierownicę, której wieniec pokryto skórą. Mimo dość dużej średnicy i niezbyt miękkiego wykończenia trzyma się ją całkiem wygodnie. Drugim elementem wykończonym tym szlachetnym materiałem jest wygodna, choć duża, gałka dźwigni zmiany biegów.

Przed oczami mam dwa zegary z częściowo białymi tarczami i czerwonymi wskazówkami. Wygląda mocno sportowo, zwłaszcza, że obrotomierz wyskalowano do wiele obiecujących 8000 obrotów na minutę. W nocy całość rozbłyska na pomarańczowo. Całkiem nawet przyjemnie, tylko zdecydowanie za mocno. Przydałaby się regulacja intensywności podświetlenia.

Pomarańcz połączony z imitującymi aluminium wstawkami to konsola środkowa. Znalazło się na niej miejsce dla automatycznej klimatyzacji(dostępna jest tylko na indywidualne zamówienie) oraz radia, obsługującego mp3 i napędzającego cztery fabryczne głośniki. Niestety, odnośnie pierwszego z urządzeń zastrzeżenia dotyczą czasu nagrzewania kabiny. Po objętości, która musi zostać ogrzana spodziewałbym się, że potrwa to chwilę, a tymczasem potrzebne jest dobre kilka kilometrów, aby w warunkach zimowych zrobiło nam się cieplej. Co do radia, samo w sobie gra fajnie, jednak głośniki nie dają rady i szybko zaczynają nas informować, że ich moc maksymalna już się zbliża, do tego maskownice "grają" w takt muzyki.

Zresztą jakość jest chyba największą wadą tego, skądinąd ciekawego, wnętrza. Pomijam już to, ze na boczkach drzwi uświadczymy wyłącznie plastik, ale samo to nie dziwi. Jednak jakość, faktura i spasowanie plastików skłania raczej do zadumy i tęsknych spojrzeń na stojącą obok Ładę 110. Jest cienko, tandetnie, a na wybojach lubi sobie potrzeszczeć.

Jeśli chodzi o tylną przestrzeń, to nie ma jakiejś rewolucji. Na krótkim dystansie cztery osoby się zmieszczą, a bagażnik jest malutki. Sytuację ratują niewielkie półeczki pod podłogą i wygodna siatka rozpinana między ściankami. Dzięki temu nic nam nie będzie latać po bagażniku. Z drugiej strony, jeśli wozicie coś co mogłoby przesuwać się po jego podłodze, to znaczy, że możecie to zmieścić w schowku albo półeczce między nim, a poduszka powietrzną pasażera.

Ambitny, ale...
Testowe Picanto zostało wyposażone w mocniejszy, benzynowy silnik o pojemności 1.1 litra, sprzężony z pięciobiegową, ręczną skrzynią. W katalogu jednak nie uświadczymy tej wersji, gdyż oferowana jest tylko czterobiegowa skrzynia automatyczna. Wracając do silnika. Do poruszania się musi nam wystarczyć 65 KM i 99 Nm. W praktyce... wystarczy. I w zasadzie tyle. Jeśli nie jesteśmy miłośnikami szaleństw to będziemy zadowoleni. Aczkolwiek silnik stara się, aby było nam jak najprzyjemniej. Chętnie wkręca się na obroty i lubi dynamiczną jazdę.

Niestety, miejskie warunki sprawiają, że nie ma możliwości się wykazać, poza tym jego własne ograniczenia powodują, że nie możemy "bawić się" jazdą tak jak byśmy chcieli. Jeśli będziemy trzymać się niskich obrotów, nie będziemy zawadzać na drodze, ale i też nigdzie szybko nie dojedziemy. Chęć większych emocji na drodze wymaga trzymania wskazówki obrotomierza powyżej 3000 obrotów na minutę. Dodatkowo do takiej jazdy zachęca świetna skrzynia biegów. Zestopniowenie kolejnych przełożeń na miasto jest naprawdę fajne, a sama dźwignia, choć długa, wchodzi precyzyjnie i z przyjemnym oporem. Taka zabawa skutkuje niestety mocno zwiększonym hałasem, a także nieprzyzwoitym zużyciem paliwa, wynoszącym 8,5 l/100 km. Przy spokojnej jeździe jednak samochód powinien zadowolić się nieco ponad litrem mniej 95-ki na każde sto kilometrów.

I niech minusy nie przysłonią plusów
Bo minus tak naprawdę jest tylko jeden. To układ kierowniczy, który działa podobnie jak w Hyundaiu i10. Innymi słowy jest tak samo miękki niezależnie od prędkości, co może skutkować dziwnymi ruchami podczas jazdy pozamiejskiej. W mieście jest idealnie. Picanto "skacze po pasach" i sprawia wrażenie, że szybko i sprawnie wskoczy w każdą lukę, jaką dla niego wypatrzymy. Znajdujemy mikrodziurę w sznurze samochodów na pasie obok, dodajemy gazu, hop, i mała KIA już tam jest. Na parkingu mamy dokładnie to samo. Jeśli ktoś w odruchu niechlujstwa zostawi pół miejsca parkingowego, nie przejmujcie się - Picanto też się tam zmieści.

Zawieszenie jest również przyjazne użytkownikowi, nie za twarde, ani nie za miękkie. Do miejskiej jazdy jest w sam raz. Jedyne niedogodności, czyli skakanie po koleinach i poprzecznych nierównościach, wynikają z niewielkich kółek i krótkiego rozstawu osi. Hamulce sprawdzą się całkiem nieźle, dopóki nie będzie padać. ABS "pulsuje" z taką prędkością, że można odnieść wrażenie, że samochód w ogóle nie zwalnia - na szczęście to tylko wrażenie. To drugie i ostatnie zastrzeżenie do podwozia Picanto.

Wcale nie tanio
Testowa odmiana Picanto kosztuje nieco ponad 40 000 zł. To, trzeba przyznać, całkiem sporo, jak za miejski samochód. Podstawowa odmiana Comfort, z ręczną skrzynią, wg zapewnień producenta, ma kosztować ok. 36 tysięcy złotych. To już całkiem przyzwoita cena, choć trzeba wziąć pod uwagę, że nie dostaniemy klimatyzacji automatycznej, tylko manualną, tylko dwie szyby będą sterowane elektrycznie, a poduszek powietrznych nadal będą tylko dwie. Jednak i tak wyposażenie będzie całkiem przyzwoite, jak na tą klasę samochodu.

No i w dalszym ciągu będzie to mała prowokatorka. Ciekawa na zewnątrz, ciekawa wewnątrz, z wieloma akcentami nadającymi jej sportowy charakter. Na światłach będzie kusić kierowców Swiftów GTi, czy Pand 100HP. I szkoda, że tylko kusić. Szkoda też, że wykończenie nie poszło w parze za designem i pomysłami we wnętrzu, bo samochód ma naprawdę duży potencjał i jego prowadzenie naprawdę można uznać za bardzo przyjemne. Jeśli jeszcze zaakceptujemy wyższe spalanie, to oznacza, że daliśmy się sprowokować przez malutką Picanto. A ona tylko będzie potem spoglądać na nas swoimi oczkami prosto z mangi.

Sesję zdjęciową zrealizował Grzegorz Tereba.