Lexus IS 220d Prestige

Jak w tytule. Odświeżony Lexus IS nie zasługuje na miano liftingu. Nadwozie przeszło tak drobne zmiany, że dostrzeże je tylko filatelista uzbrojony w lupę. Pod maską te same silniki, we wnętrzu subtelna korekta. Czy Lexus IS to godny rywal dla niemieckich aut z klasy Premium?

Dwa lata w życiu samochodu to zbyt krótko, by liczyć na rewolucyjne zmiany. Mimo to japoński producent w drugiej połowie 2008 r. postanowił dokonać w modelu IS subtelnych korekt. Być może powodem był nowy model Audi A4 lub odświeżona "trójka" BMW. IS-y drugiej generacji rocznikowo mogą mieć już trzy lata. Dla niektórych to wystarczający bodziec do zmiany auta - kończy się gwarancja, a nowy model to jednak ... nowy model. Nieważne, że kupią ten sam, ale inaczej zapakowany towar. Liczy się efekt i świadomość posiadania najnowszej wersji. Tą kategorią myśleli zapewne spece od marketingu Lexusa, którzy uznali, że nic tak nie działa na klienta jak informacja, że "oto jest coś nowszego".

W autoGALERII prezentowaliśmy już Lexusa IS220d w wersji Prestige. Teraz mamy okazję przekonać się, czy auto z rocznika modelowego 2009 oferuje coś więcej.

Retusz
Właściwie nie ma się nad czym rozwodzić. IS nadal zachwyca dynamiczną linią nadwozia i wciąż pachnie świeżością. Przez trzy lata obecności na ryku nic a nic się nie zestarzał. Na tle prestiżowych rywali urzeka sportową elegancją już od najtańszych wersji wyposażeniowych. Właśnie wygląd to jego główny atut.

Modernizacja objęła zaledwie kilka detali karoserii. Chromowany grill ma teraz nieco inny kształt, w lusterka zewnętrzne wkomponowano kierunkowskazy, a tylne lampy zyskały inne klosze. To można wypatrzyć najłatwiej. Głębsza analiza ujawnia ponadto dyskretne zmiany w obu zderzakach (osobiście bardziej podobają mi się te poprzednie) Spostrzeżenie minimalnie innego kształtu reflektorów przednich wymaga żyłki detektywa.

Poza tym pojawiły się nowe wzory felg. I tyle na temat zmian. Czy to coś zmieniło? Tak naprawdę przeciętny użytkownik nie zauważy tych różnic. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że to zmiany trochę na siłę. Z drugiej strony widać jak świetną robotę wykonali styliści. Ciężko odnaleźć elementy wymagające designerskiej korekty.

Strzał w kolano
W ofercie silnikowej nie zaszły żadne zmiany. Klient nadal ma do wyboru tylko jeden silnik benzynowy (nie licząc ultrasportowej odmiany IS-F z V8) oraz znaną z wielu modeli Toyoty jednostkę wysokoprężną D-CAT. Z pojemności 2,2 litra uzyskuje ona 177 KM i pokaźny moment obrotowy w postaci 400 Nm. Niestety motor ten, który świetnie sprawdza się w autach Toyoty rozczarowuje w Lexusie. Jak to możlwie? Otóż Japończycy strzelili sobie niejako sami w kolano adaptując silnik z klasy aut popularnych do segmentu Premium.

To, czym zachwycają wszystkie Lexusy, a więc jedwabista, bezwibracyjna praca jednostek napędowych oraz legendarna już cisza w kabinie nie mają miejsca w IS220d. Niemal zawsze wiemy, że źródło mocy pod maską zasilane jest olejem napędowym. Silnik nie jest tak kulturalny jak porównywalne motory niemieckiej konkurencji. Wyraźnie czuć na kole kierownicy i lewarku skrzyni biegów, że japoński sedan tankuje przy dystrybutorze z napisem "ON".

Trudno natomiast narzekać na jego dynamikę. Silnik jest co prawda ospały poniżej 2 tys. obrotów, ale szybko rekompensuje to eksplozja mocy powyżej tej wartości. Trzeba jednak polubić taką charakterystykę. Lekarstwem jest odpowiednia technika jazdy, polegająca na wkręcaniu diesla na nieco wyższe obroty (powyżej 3,5 tys. obr/min). Wówczas, podczas załączania kolejnego biegu, mini turbodziura zostaje wspomnieniem. Szczególnie sprawnie wypada kwestia elastyczności silnika 2,2 D-CAT. Żwawe przyspieszanie na szóstym biegu od 70 km/h nie stanowi dla niego problemu.

To dobrze, że nie trzeba często sięgać do lewarka skrzyni biegów. Nie jest to bowiem idealny kompan dla silnika. Poszczególne przełożenia wchodzą co prawda intuicyjnie, ale zabawa w ręczne zapinanie biegów nie jest źródłem przyjemności. Załączenie "dwójki" odbywa się dość często z lekkim haczeniem, szczególnie podczas szybkiego operowania dźwignią. Tu prosi się po prostu o automat. Lexus z "manualem" to niekoniecznie udane połączenie. Niestety skrzynia automatyczna nie jest w ogóle oferowana. Konkurencja zaciera ręce - groźny japoński rywal w klasie Premium nie oferuje przekładni, która w tej klasie jest wręcz obowiązkowa.

Ekonomika silnika D-CAT także pozostawia niedosyt. Spalanie w granicach 11 l na sto kilometrów w trybie miejskim, kiedy temperatura spadła do -15, a ulice Warszawy tonęły w korkach nie powinno dziwić. Jednak płynna, spokojna oraz przepisowa jazda poza miastem i zużycie na poziomie 7,5 l/100 km rozczarowują.

Z natury "Bawarczyk"
To komplement dla Lexusa. Auta BMW stawiane są bowiem za wzór w kwestii prowadzenia i przekazywania napędu na koła. W tych kategoriach IS220d jest zdecydowanie bliżej bawarskiego producenta niż np. Mercedesa. Tylny napęd w połączeniu z pokaźnym momentem obrotowym pozwalają na sporo zabawy. Co ważne IS nie wymaga od kierowcy specjalnych umiejętności. Podstawowa wiedza o zasadach jazdy z autem RWD i umiejętne operowanie gazem w poślizgu powinny wystarczyć.

Mam wrażenie, że układ kierowniczy zyskał jeszcze na precyzji w stosunku do tego sprzed liftingu. Mały Lexus reaguje posłusznie na każdy ruch kierownicą. Nie ma poczucia, że coś dzieje się z opóźnieniem. Najwięcej frajdy daje jazda autem na krętej drodze. Tu można docenić precyzję układu kierowniczego i świetne wyważenie auta. "Zamiatanie" tyłem możliwe jest dopiero po mocnym dodaniu gazu. Elektronika trakcyjna daje się co prawda wyłączyć, ale nie całkowicie. Właściwości jezdne to największy atut IS-a. Nie dziwne, że producent zbudował na bazie tego modelu sportową odmianę IS-F.

W dziedzinie komfortu IS zaskakuje. Mimo sportowej charakterystyki pracy zawieszenia niewiele traci ono na komforcie. Oczywiście mowa tu o komforcie, jaki może zapewnić auto o podobnych gabarytach. Lexus umiejętnie radzi sobie z większością rodzimych defektów nawierzchni i bardzo cicho je neutralizuje. Nadwozie podskakuje nerwowo jedynie na poprzecznych i powtarzalnych wyrwach.

Skucha
Nie ma co ukrywać - IS nie jest autem przestronnym. W dziedzinie pojemności kabiny przegrywa nawet z niektórymi kompaktami - np. Golf VI oferuje wyraźnie więcej miejsca. Szczególnie doskwiera jego deficyt na tylnej kanapie. Wystarczy, że za kierownicą zasiądzie kierowca o wzroście 185 cm, a na miejscu za nim po prostu brakuje przestrzeni na nogi. Z przodu jest zdecydowanie lepiej, ale kto mierzy od 190 cm wzwyż będzie odczuwać dyskomfort. Na szczęście elektryczne w wersji Prestige fotele posiadają bardzo duży zakres regulacji, więc sytuację osób wysokich ratuje niska pozycja za kierownicą - idealnie pasująca do charakteru auta.

Same fotele zapewniają bardzo dobre trzymanie pleców w zakrętach i posiadają zarówno funkcje podgrzewania jak i chłodzenia. Wspomniana ciasnota z tylnym rzędzie właściwie eliminuje możliwość podróżowania w trzy osoby. Kto jednak nie posiada ponadprzeciętnych gabarytów doceni klimat szytego na miarę wnętrza. To trochę jak ciuchy od najlepszych projektantów. Prawie zawsze okazują się za małe na posturę statystycznego człowieka.

Bagażnik nie stanowi kluczowej roli w tego typu autach, jednak ten w Lexusie pojemnością odbiega od tego, co zapewniają rywale. Tylko 378 l mało regularnej powierzchni i wąski luk załadunkowy ograniczają jego walory praktyczne. To blisko 100 litrów mniej niż oferują Audi A4 czy Mercedes C-Klasa.

W kabinie równie trudno jak na zewnątrz zauważyć, że mamy do czynienia z wersją po modernizacji. Główna różnica to zmieniona kierownica oraz delikatnie przemeblowany kokpit centralny (czyt.: inny kształt kilku przycisków). Odmiana Prestige to, jak zwykle w Lexusie, bardzo bogate wyposażenie. Opisywaliśmy już ten wątek w poprzednich testach modeli IS 250 i IS220d. Ja dodam tylko, że genialny w brzmieniu zestaw audio firmy Mark Levinson wciąż nie przestaje mnie czarować. System GPS z ekranem dotykowym posiada teraz dokładniejszą mapę Polski, co zdecydowanie podniosło jego praktyczność. Na ekranie nadal można oglądać filmy DVD jedynie na postoju. No cóż, kwestia bezpieczeństwa jest tu priorytetem.

Największy zgrzyt pojawia się w ocenie jakości wnętrza. I nie jest tak, że wykonano je z kiepskich materiałów. Przeciwnie - większość tworzyw jest przyjemnie miękka i genialnie spasowana. Jednak niechlubne wyjątki burzą ten pozytywny obraz.

Po pierwsze - w tej klasie aut wstawki z plastiku tak przeciętnej jakości wywołują dreszcze. A tak należy nazwać tworzywo pokrywające część uchwytów do zamykania drzwi i fragmenty tunelu środkowego. Daję sobie głowę uciąć, że to ten sam gatunek, co krytykowany przeze mnie plastik w Toyocie Auris. Wygląda wyjątkowo tanio i do tego jest podatny na zarysowania. Bije to po oczach szczególnie w opcji kolorystycznej, jaką posiadał testowy egzemplarz. Przy dominacji czarnych barw każda wstawka, która nie jest chromem, po prostu razi.

Po drugie - aby włączyć wsteczny bieg należy podciągnąć pierścień poniżej gałki lewarka. A ten wygląda niczym szpula wrzeciona z początku XIX wieku. Wiem, czepiam się, ale do diabła, to Lexus! Sami są sobie winni, bo przyzwyczaili mnie do poziomu adekwatnego do klasy Premium. A tego chwilami nowemu IS220d wyraźnie brakuje. Widać to także po dokładności spasowania niektórych detali. Japończycy mogliby udzielać korepetycji w tej dziedzinie. Tu jednak w paru przypadkach widać, że "szewc bez butów chodzi".

Co z tą złotówką?
To już chyba ostatni dzwonek by zakupić Lexusa IS po niższej cenie. Wciąż dostępne są egzemplarze z ubiegłego roku, które można nabyć wg cennika sprzed podwyżek. Niestety polska waluta traci na wartości w oczach i dalszych podwyżek można spodziewać się u większości producentów.

Japońska firma do niedawna kusiła atrakcyjną ofertą cenową. Niestety, mimo najbogatszej odmiany Prestige, ponad 178 tys. zł za model IS220d może zaboleć (podstawowa wersja Classic kosztuje 132,8 tys. zł). Dlatego producent zastosował rabat i do końca lutego 2009 r. proponuje cenę 165,4 tys. zł. Patrząc na to, co dzieje się na rynku walutowym nie musi być to tylko chwyt reklamowy i promocja w rodzaju tej z Citroena, który właściwe non stop udziela rabatów.

Jeszcze taniej wyjdzie zakup modeli IS sprzed liftingu, a te są nadal do nabycia. Wówczas za identycznie wyposażony model jak testowy, przyjdzie nam zapłacić niewiele ponad 152 tys. zł. A ponieważ różnica pomiędzy obiema wersjami sprowadza się praktycznie do kosmetyki, to najrozsądniejsza oferta. Ja jednak i tak wybrałbym wersję IS250 z benzynowym silnikiem i świetną automatyczną przekładnią. Tam czuć, że to prawdziwy Lexus.