MINI Paceman Cooper SD ALL4

Wyobraźcie sobie, że budzicie się rano jako szklanka. Wstajecie z kolii i idziecie umyć beret w boisku wypełnionym kwasem. O, przepraszam! Ten dziwny potok skojarzeń to efekt paru dni za kierownicą MINI Pacemana Cooper SD - samochodu, który na pewno nie jest normalny.

Paceman. No tak. Na początek spójrzmy na niego z punktu widzenia klienta wybierającego MINI jeszcze 10 lat temu. Idziemy do salonu. Dzień dobry, poproszę MINI. Owszem, jest. Życzy Pan sobie czerwone czy zielone? Aha, no i jeszcze ten dach: ma być pomalowany na biało czy w ohydnie pretensjonalny wzorek w kształcie flagi Wielkiej Brytanii, wskazującej na Pana zamiłowanie do herbaty i przeciągania samogłosek? Piszemy zamówienie, kasa na stół i po paru miesiącach wyjeżdżamy swoim wymarzonym Cooperem.

A teraz przenieśmy się do współczesności. Ta sama sytuacja. Wchodzimy do tego samego salonu sprzedającego auta znienawidzone przez właścicieli Skód. Wycieramy nogi w szmaciany chodniczek. Podłoga błyszczy od śliny niewolników mopa i szmaty. Podbiega do nas seksowna doradczyni klienta, po czym zadaje magiczne pytanie: w czym mogę pomóc? Mówimy, że owszem, mamy problem z nerkami, ale to nie on był powodem wejścia do salonu. Chcemy kupić MINI. No i się zaczęło!

Które??? Czy wiecie, ile różnych modeli zawiera obecnie paleta brytyjskiej marki przejętej przez BMW? Około dwustu. Oczywiście żartuję, ale testowany Paceman jest doskonałym zobrazowaniem słowa superfluum. Jeśli macie ochotę na MINI, możecie wybrać jedną spośród 7 różnych wersji nadwoziowych. Tak, siedmiu! Podkreślam to jeszcze raz na wypadek, gdyby ktoś pomyślał, że nastąpił błąd.

Jest MINI klasyczne, MINI klasyczne bez dachu, MINI z drzwiczkami dla kota, MINI z dwojgiem drzwiczek dla kota oraz MINI dla kota, któremu urwało głowę. To samo MINI dla kota, któremu urwało głowę występuje także w wersji cabrio, a na dodatek każde z wyżej wymienionych można mieć w odmianie powodującej euforię porównywalną ze stanem, w który wpada kot po zażyciu kokainy. Podobno dealer tej przyjemności nazywa się Cooper, a przydomek jaki nadała mu ulica, to "works". Tak czy owak: słowo MINI oznacza obecnie wiele różnych pojazdów, z których nie każdy jest już taki mini-mały jak kiedyś. Niektóre z Miniaków są naprawdę "Maxi".

I tu dochodzimy do bohatera naszego testu
Paceman (nie mylić z Pacmanem, bo przód ma podobny do otwartej paszczy) to uterenowione MINI w wersji trzydrzwiowej. Jest o 40 cm dłuższe od zwykłego modelu i ma większy rozstaw osi. Co nam z tego wychodzi? SUVo-coupe! Efekt takiej dziwacznej mutacji segmentowej pokazuje, że pomimo pozornego wypełnienia każdej niszy rynkowej, zawsze znajdzie się jeszcze coś, czego nie wymyślił nikt inny. I w dodatku można na tym zarobić.

Podstawowy Paceman kosztuje 97 800 zł, co oznacza że jest o ok. 13 tys. zł. droższy od bazowego MINI z tym samym silnikiem (benzynowy 1.6 122 KM). Nasz testowy samochód nie był jednak "goły". Oprócz mocniejszego 140-konnego turbodiesla doposażono go w kilka dodatkowych bajerów i w napęd na cztery koła (jego obecność zdradza znaczek ALL4 umieszczony na drzwiach). Suma summarum: MINI za ponad 170 tys. zł. Całkiem spora kwota. Co za to dostajemy?

Na początek przyjrzyjmy się wnętrzu
Jest niesamowicie funkcjonalne i pojemne. Pełne schowków, przydatnych skrytek i półeczek. Każdy, kto się tu znajdzie... Stop! Dosyć tego bełkotu. Może i chciałbym tak napisać, ale sami widzicie, jaka jest prawda. Jeśli chodzi o ergonomię deski rozdzielczej Pacemana, to dobrze może się tu czuć chyba tylko morświn. Odnalezienie głupiego przycisku do otwierania centralnego zamka zajmuje mniej więcej półtorej doby. Opanowanie dżojstika umieszczonego między fotelami i obsługa wyświetlacza umieszczonego na środku tarczy prędkościomierza zabierze kolejne 3 dni.

Udziwnienia, które Niemcy zafundowali każdemu MINI, powodują, że w autach tych dobrze odnajdują się chyba tylko ich wieloletni właściciele. I to raczej ci, którzy zaznajomili się wcześniej z instrukcją obsługi. Gdybym do niej nie zajrzał, sporo czasu zajęłoby mi dojście do tego, że niektóre przyciski naciskane w dwie strony odpowiadają za dwie różne funkcje. Przy okazji prób okiełznania wyświetlacza umieszczonego na środku pizzy (to znaczy prędkościomierza) znalazłem także ciekawą funkcję dostępną w menu komputera pokładowego. Na życzenie kierowcy Paceman może pokazać stan swojego "zmęczenia" - w tym np. stopnień zużycia klocków hamulcowych. Komputer zbiera informacje, analizując cykle hamowań oraz ich intensywność. Na podstawie tych danych określa, jak bardzo zużyły się hamulce. Całkiem klawa sprawa.

Klawa jest też kabina Pacemana...
...wykończona opcjonalną skórzaną tapicerką Lounge Red Cooper w kolorze jasnego brązu (za 4489 zł). Obite kakaową skórą siedzenia wyglądają przepięknie i z pewnością wpadną w oko każdemu, kto ceni sobie styl. Fotele wydają się nieźle wyprofilowane, ale nie dajcie się zwieść: ich zdolności do utrzymywania ciał w zakrętach nie są tak dobre, jak pseudokubłów montowanych w hothatchach.

Z przodu do dyspozycji kierowcy i pasażera (lub raczej pasażerki) MINI jest sporo przestrzeni nad głowami. Nawet pomimo obecności opcjonalnego elektrycznie rozsuwanego dachu, w jaki wyposażony był testowany egzemplarz. Gdy przejdziemy na jeden z dwóch tylnych fotelików (Paceman jest czteroosobowy), nie będzie nam już tak wesoło. Nogi jakoś zmieścimy, gorzej jednak z głową. Raczej nie da się tu zasiąść w czapeczce ze śmigiełkiem. Jeśli macie powyżej 175 cm wzrostu, wypadałoby rozważyć skomplikowaną operację kręgosłupa połączoną ze skróceniem szyi.

Powiedzmy jednak otwarcie: czy Pacemana kupuje się z zamiarem wożenia pasażerów? Dwa dodatkowe "awaryjne" miejsca i 330-litrowy kufer z powodzeniem wystarczą, aby podrzucić do domu studentki spotkane na Powiślu wraz ich bagażem perwersyjnych doświadczeń życiowych. W tym czasie możecie śmiało udawać bohaterów kierownicy. Pacemana stworzono bowiem do agresywnej jazdy dającej przyjemność z charakterystycznego gokartowego prowadzenia, z którego słyną wszystkie "Miniaki". Co więcej, takie poruszanie się jest w przypadku testowanego auta niezwykle łatwe.

Nawet w wersji SD...
...z dwulitrowym niezbyt mocnym 140-konnym dieslem pod maską, 4,2 metrowy Paceman nadaje się do rozrabiania po ulicach i brania zakrętów z ułańską fantazją. Umożliwiają to: twarde zawieszenie, rewelacyjna skrzynia biegów i elektryczne wspomaganie kierownicy, które jest tak samo bezpośrednie i ostre, jak to znane ze zwykłych "Miniaków". Układ kierowniczy pozwala przyjemnie "rzucać autem po jezdni" przynajmniej tak długo, jak długo nawierzchnia pod kołami pozostaje gładka. MINI nie znosi bowiem kolein i wszelkich innych nierówności dróg. Na dobrych odcinkach jezdni Paceman idealnie wpasowuje się w zakręty i wyczuwa się każdy ruch jego niezwykle sztywnego nadwozia. Wrażenie bezpośredniości pracy układu kierowniczego możemy dodatkowo spotęgować naciskając guzik "SPORT" umieszczony w zestawie chromowanych przełączników poniżej arbuza zmutowanego z busolą... To znaczy poniżej prędkościomierza.

Program "SPORT" wyostrza też reakcje na ruchy pedału gazu, ale największa różnica wyczuwalna jest mimo wszystko w pracy wspomagania kierownicy. Układ twardnieje i daje maksymalną dawkę przyjemności, jaką może dostarczyć przednionapędowy samochód... Ups! Zaraz, zaraz - przecież Paceman All4 ma dołączany napęd tylnej osi realizowany przy pomocy elektromagnetycznie sterowanego sprzęgła wielotarczowego.

I tu należy się kilka słów wyjaśnienia
W tym nieco dziwnym, SUVO-podobnym MINI mamy do czynienia z systemem 4WD skonstruowanym przede wszystkim pod kątem dostarczania kierowcy przyjemności z jazdy. Domyślnie ok 50 proc. momentu obrotowego trafia na tylną oś, ale w zależności od wykrytego uślizgu kół, nawet całość siły napędowej może popłynąć na tył. Brzmi obiecująco, prawda? W neutralnie pokonywanych zakrętach Paceman jest więc lekko podsterowny (jak większość samochodów "pędzonych na cztery buty"), kiedy jednak najdzie nas ochota na szarżę za kółkiem i będziemy umiejętnie operowali gazem, tył zacznie nam lekko "tańczyć". Celowo dodając gazu, można prowokować delikatne przebłyski nadsterowności. Jednocześnie Paceman cały czas wgryza się w asfalt i przyspiesza niesamowicie skutecznie. Frajda z prowadzenia gwarantowana!

Dieslowskiemu silnikowi MINI nie brakuje wprawdzie mocy, ale już jego brzmienie pozostawia sporo do życzenia. Hałas docierający do kabiny nie jest tak natarczywy, jak ten panujący obok auta. Cóż, MINI jest na tyle kabotyńskim pojazdem, że właściwie trudno określić czy dźwięki, jakie emituje, są intencją konstruktorów czy też po prostu "tak wyszło". Ja stawiam mimo wszystko na to drugie...

Tak czy owak...
...jazda tym samochodem daje mnóstwo przyjemności. Na koniec pozostaje nam jeszcze pytanie: do czego właściwie potrzebne jest tego typu MINI? Pacemanem nie wjedziecie przecież w teren, bo nie pozwala na to jego zawieszenie. Napęd na cztery koła służy więc wyłącznie jako zimowy wspomagacz, a silnik diesla testowanej wersji Cooper SD z założenia mający ułatwić oszczędzanie, kłóci się z ideą przyświecającą pojazdom typu fun-to-go.

Patrząc na cennik Pacemana, wydaje się oczywiste, że 218-konny John Cooper Works All4 to najwłaściwsza wersja tego auta. Do wszystkich opisanych powyżej zalet płynących z bezpośredniości prowadzenia i wspaniale ustawionego napędu na cztery koła, dorzuca on cudowne brzmienie silnika benzynowego ze sportowym układem wydechowym. Fakt - takim MINI raczej nie spalicie średnio 6,5 l benzyny na 100 km, ale za to podczas jazdy do Waszych uszu będą dobiegały znacznie przyjemniejsze dźwięki. A to też się liczy!

Zalety:
+ gokartowe prowadzenie
+ doskonale ustawiony napęd 4x4
+ super-precyzyjna skrzynia biegów

Wady:
- hałaśliwy silnik
- wnętrze wykończone twardymi plastikami

Podsumowanie:
Co za ulga! Nawet powiększając MINI i pakując w niego napęd 4x4 oraz silnik diesla, BMW wciąż tworzy samochód, który sprawia kierowcy przyjemność z jazdy. Nie wiem jak tego dokonano, ale to niezaprzeczalny fakt wpływający na to, że potrafię zrozumieć ludzi skuszonych tą kuriozalną propozycją. Bo jak inaczej określić Pacemana Cooper SD All4?