Nissan Qashqai 1.6dci All Mode 4x4i Tekna

Rzadko kiedy druga część filmu jest równie dobra jak pierwsza. Zwłaszcza, jeśli ta wcześniejsza była czymś wyjątkowym. O wyjątkowości Nissana Qashqaia pierwszej generacji można mieć różne zdanie, natomiast był to na pewno "przebój kasowy". Druga generacja ma utorowane miejsce na rynku.

Nie jestem przekonany, czy ta generacja powtórzy sukces poprzednika, ale patrząc na to, ile widuję ich na ulicach, ma ku temu wszelkie predyspozycje. W sumie mnie to cieszy, bo wynika z tego, że wbrew jękom i analizom, społeczeństwo nam się bogaci. O ile pierwszy crossover od Nissana był dość rozsądnie wyceniony, to druga generacja sięga wysoko. Choć podstawowa wersja (której pochodnych widać pewnie najwięcej) nie zwiastuje tragedii, to wersja Tekna, w najsensowniejszej jak dla SUVa konfiguracji (w miarę mocny diesel i napęd na cztery koła) wywołuje nerwowe skurcze twarzy. Mimo wszystko - może to naprawdę dobry samochód.

Drogi, znaczy dobry?
Jeśli nie ma różnicy, to po co przepłacać? Nowa generacja najpopularniejszego Nissana wcale nie urosła, choć zdecydowanie dojrzała stylistycznie. Długość jest na podobnym poziomie niecałych 4,4 metra a rozstaw osi to sensowne nieco powyżej 260 cm. To plasuje go w okolicach mniejszych kompaktowych SUVów - te zazwyczaj są o ok. 15cm dłuższe przy podobnym rozstawieniu osi. Cenowo Nissan urósł dużo bardziej. Testowana wersja "oparła się" o 130 tys. zł (129 893 zł). No nie wiem, czy to dobra rekomendacja. Na dodatek Nissan nie pozwala skonfigurować takiego samochodu z automatyczną skrzynią biegów. Dostępny jest X-Tronic (skrzynia typu CVT), jednak wtedy nie możemy mieć napędu na cztery koła. Konkurencja na to pozwala. Jeśli spojrzymy nieco łaskawszym okiem na cennik, zrezygnujemy ze szklanego dachu, czy "mocnego diesla" na rzecz typowego "miejskiego SUVa do dowożenia dzieci" (jakby nie dało się tego zrobić hatchbackiem) - czyli wersję Acenta z silnikiem 1.2 DIG-T o mocy 115KM, wciąż nie jest różowo, choć znacząco lepiej. Z lakierem oraz "pakietem bezpieczeństwa" sięgnie 88 tysięcy złotych. Co już pozwala na zestawienie go z dobrze wyposażonymi kompaktami.

A co otrzymujemy w zamian?
Przede wszystkim, Qashqai to naprawdę ładny samochód. W przeciwieństwie do nieco kartoflanego z wyglądu poprzednika, nowy model jest ciekawie i dynamicznie narysowany. Wygląda nowocześnie, dość elegancko i sprawia wrażenie, że jest większy niż w rzeczywistości. W naszym egzemplarzu znalazły się jeszcze bezsensowne dziewiętnastocalowe felgi. Efekt wizualny murowany, ale sens tego niewielki - zwiększa koszty użytkowania w sposób znaczny, a zjechanie tym z asfaltu wywołuje stany lękowe (co nie znaczy, że nie zrobiliśmy tego dla Was).

Wnętrze wywołuje we mnie dość pozytywne uczucia, choć w tej beczce miodu znalazła się też łyżka dziegciu. Na plus trzeba mu zaliczyć przede wszystkim ergonomię na poziomie projektu samej deski rozdzielczej oraz solidne poskładanie. W czasie testu w Nissanie nic nie wydawało nadprogramowych dźwięków i nie sprawiało wrażenia, jakby zaraz miało odpaść.

Materiały w dotyku też nie są w klasowym "ogonie", choć wizualnie sprawiają wrażenie, jakby pokryto je grubą warstwą popularnego "Plaka". To zapisałbym po stronie minusów, razem z drobnymi wpadkami, takimi jak brak automatycznie opuszczanych/podnoszonych szyb we wszystkich drzwiach. To typowo japońska cecha, ale mimo wszystko, chyba nie przystoi.

Przystoi za to kompletne wyposażenie - od nawigacji, przez okno dachowe (płatne dodatkowo 2700 zł), system bezkluczykowy, skórzaną tapicerkę, podgrzewane fotele, aż po komplet asystentów (pasa ruchu, zbliżania się do przeszkody, martwego pola), reflektory w technologii LED czy elektrycznie sterowany fotel (kierowcy).

Qashqai jest też całkiem komfortowy. Udało się uciec od wszechobecnego utwardzania samochodów, żeby były bardziej "sportowe". Jest raczej miękko, układ chętnie wyłapuje dziury, a w zakrętach wychyla się w granicach rozsądku. Gdyby nie felgi-giganty, które powodują przenoszenie do wnętrza niektórych nierówności, byłoby naprawdę bardzo dobrze.

Dużo dają też bardzo dobre na długie trasy fotele. Z nieco ograniczonym trzymaniem bocznym, szerokie, z dość dużym siedziskiem i wygodnym oparciem, pozwalają kierowcy i pasażerowi po prostu jechać. Miejsca na szerokość, zarówno dla ramion i rąk, ale także na wysokości kolan, nie powinno zabraknąć - podcięcie konsoli środkowej powinno przynieść ulgę długonogim kierowcom. Da się zająć przyzwoitą i wygodną pozycję za kierownicą.

Nieco gorzej radzi sobie układ kierowniczy, który przez pierwszych kilka kilometrów wydawał się łączyć koła z kierownicą przy pomocy galaretki. Po przyzwyczajeniu się, nie jest taki zły, choć widać, że japoński producent kieruje swój samochód do kobiet i osób, którym bardziej zależy na lekkim i łatwym manewrowaniu, niż hiperprecyzyjnym przechodzeniu przez zakręty. Lekko chodzący układ w połączeniu z systemem czujników parkowania i kamer tworzą z Qashqaia niezły miejski samochód.

Napęd na cztery koła w SUVie dla mnie to oczywistość. Dla większości klientów samochodów w tym rozmiarze, to podnoszący cenę gadżet. Jeżdżąc Nissanem z systemem All Mode 4x4-i (system automatycznie dołączanego napędu na tylną oś, z możliwością zablokowania 4x4 do prędkości 50km/h) możemy jednak naocznie przekonać się, że przyda nam się nie tylko zimą. Komputer pokładowy potrafi pokazywać w czasie rzeczywistym, ile mocy przekazywane jest na poszczególne osie. Faktem jest, że w warunkach drogowych w październiku tego roku (co najwyżej wilgotno, dość ciepło itp.) nie zobaczymy większego rozdziału mocy niż 80:20, ale mimo wszystko tylna oś dość często pracuje. Dzięki temu Qashqaiem jeździ się naprawdę nieźle. Poza drogami utwardzonymi również radzi sobie całkiem dobrze - napęd pracuje, prześwit jest w sam raz dla samochodu tego typu (18cm) - po polnych, piaszczysto-szutrowych drogach poradzi sobie bez najmniejszego problemu.

Czy warto za to płacić?
Niestety, jazda Qashqaiem ma też kilka wad. Skoro już jesteśmy przy jeździe, jako takiej. Połączenie silnika 1.6 dci oraz sześciobiegowej przekładni zdaje się być niezłym pomysłem. Po tym silniku konstrukcji Renault sporo się spodziewałem, mając do tej pory do czynienia z ekstremalnie oszczędnymi 1.5 dci oraz całkiem dynamicznymi i ciekawymi 2.0dci. Liczyłem, że będzie równie oszczędny jak ten pierwszy, i równie dynamiczny jak ten drugi. Niestety, bliżej mu do dynamiki 1.5 i oszczędności 2.0. A dźwiękowo... do garści orzechów wrzuconych do wiadra. Generalnie z wyciszeniem Nissana jest problem - silnik warkocze zbyt głośno, a powietrze opływające nadwozie szumi intensywnie. O ile jednak w trasie silnik nieco się uspokaja, to w mieście, przy ciągłym dodawaniu gazu i mało płynnej jeździe, nie robi to dobrego wrażenia. Do tego kompletnie nie mogłem się odnaleźć w przełożeniach skrzyni biegów. Coś tu nie gra, choć nie jestem w stanie powiedzieć - co. Dynamika jest po prostu przeciętna i nie da się zniwelować tego pracą skrzyni biegów. Nie można powiedzieć, że Qashqai jest wolny (na papierze do 100km/h rozpędza się w 10,5 sekundy), ale zarówno starty, jak i wyprzedzanie wyglądają tak, jakby samochód się męczył. A 320Nm dostępne przy 1750obr/min, sugeruje co innego.

Spodziewałem się przy tym, że Nissan będzie palił niewielkie ilości paliwa. W końcu samochód nie jest duży, silnik nie jest potężny, a raczej dłuższe przełożenia powinny sugerować niskie zużycie. Tymczasem w mieście trzeba liczyć się z "dziewiątką" z drobnym hakiem, a na autostradzie nieco ponad pół litra mniejszą wartością. Podczas jazdy pozamiejskiej, z podziwianiem widoków i trzymaniem się prędkości przepisowej, Nissan posłusznie pokazuje poniżej 6l/100km - ale fabrycznego 4,5l/100km nie udało mi się osiągnąć.

Tego typu samochód służy często jako wóz rodzinny. Z tyłu powinny się, więc zmieścić ze dwa foteliki wraz "z wkładem" (mieszczą się), ewentualnie dwójka osób dorosłych. I tu już jest większy problem, bo choć tylna kanapa jest całkiem wygodna, to mimo rozstawu osi typowego dla kompaktów, miejsca jest nieco mniej. Nieco - czyli za wysokim kierowcą zmieści się tylko nieduże dziecko w foteliku, bo na kolana kolejnego dorosłego nie będzie już miejsca.

W bagażniku dzieją się jeszcze śmieszniejsze rzeczy. Dane fabryczne mówią o całkiem sensownej w tej klasie wartości 430l. I tu powinna być gwiazdka niczym w każdej "szanującej się" umowie. Drobnym druczkiem napisano: nie dotyczy wersji z kołem zapasowym. Na oko bagażnik wygląda na około 300 litrów pojemności i to rozplanowanej w sposób - szeroko, długo, ale płasko. Ma, co prawda podwójną podłogę, ale pod nią zmieszczą się, co najwyżej grube koperty - rezygnacja z niej i wykorzystanie całego bagażnika zwiększy jego głębokość o, jak sądzę, nie więcej jak 5-7 centymetrów. Na plus każdy zaliczy natomiast możliwość aranżacji przestrzeni bagażowej - jeden z elementów podłogi można postawić w poprzek, dzieląc bagażnik na dwie części tak, aby drobniejsze zakupy nie turlały się po całej przestrzeni za tylną kanapą.

Ale wiecie co? Pomiędzy czasem testu a jego publikacją, choć minęło zaledwie kilka tygodni, zmieniła się oferta w salonach. Nie musicie przejmować się ceną testowanego Qashqaia - i tak go nie kupicie, bo importer wycofał z polskiego rynku wszystkie modele z napędem na cztery koła. Wycofał również silnik 1.6dci. Zostanie Wam więc wyłącznie przednionapędowe, benzynowe 1.2, diesel o mocy 110KM oraz nowe 1.6 turbo o mocy 160KM.

Zalety:
+ atrakcyjny wygląd
+ bogate wyposażenie wersji Tekna
+ dobry napęd na cztery koła
+ komfortowe zawieszenie

Wady:
- wysoka cena
- przeciętna dynamika okraszona upiornym dźwiękiem
- ciasna tylna część samochodu
- albo automat, albo 4x4

Podsumowanie:
Klienci i tak zagłosują "nogami", a po wynikach sprzedażowych można sądzić, że nowy Qashqai całkiem nieźle zaadaptował się do naszych warunków rynkowych (sprzedaje się od 300 do 600 sztuk miesięcznie), więc ten "sequel" się sprzeda i "pojedzie" na opinii pierwszego modelu. Na pewno jest to atrakcyjny samochód, z dość dobrze rozplanowanym wnętrzem - dla dwóch osób. W testowanej wersji jest bogato wyposażona, przez co dość droga. W tym, mocno obsadzonym segmencie, cena będzie bardzo ważna, a ta nie jest niska. Do tego samochód ma tylko przeciętny silnik oraz, co może być kluczowe - niewielki bagażnik i ciasną tylną kanapę. Ratuje się niezłym, komfortowym resorowaniem i dobrym napędem na cztery koła (wybierze go i tak znaczna mniejszość klientów). Osobiście jestem rozczarowany, bo samochód obiecuje dużo, ale nie spełnia obietnic w pełni. Niewiele większe pieniądze są potrzebne, aby stać się właścicielem np. Forestera 2.0D Platinium (jeśli ktoś nie boi się boxer diesla), albo... Renault Koleosa Privilege "ze wszystkimi opcjami" i silnikiem 2.0dci (za 137 tys. zł).