Renault Captur TCe 120 EDC Intens

Niesłabnąca moda na popularne SUV-y staje się coraz bardziej nieprzewidywalna. Po rozdmuchanych do granic możliwości pseudoterenówkach, na absolutnym, trendowym topie znalazły się małe crossovery bazujące na autach segmentu B. Jednym z nich ruszyłem na podbój wielkomiejskiej dżungli.

Już od samego początku tajemniczo brzmiąca nazwa "SUV" wzbudzała moje podejrzenia. Przecież definicja samochodu sportowo-użytkowego może pasować do całej masy pojazdów, które de facto nie są pseudoterenowymi autami o zwiększonym prześwicie. Gdy mądre, filozoficzne myśli dotyczące definicji słowa SUV wyrzuciłem w kąt, w mojej głowie zagościł kolejny wyraz: crossover.

Jaka jest definicja tego sformułowania? Crossover to coś, co powinno być krzyżówką wielu cech i wielu rzeczy, spełniać wiele zadań i być bardzo uniwersalne, a przy tym nie być tak jak większość rzeczy: do wszystkiego, czyli nie powinno nadawać się absolutnie do niczego. Czy te wszystkie cechy składające się na powyższe złożone zdanie nie przerosną nowego francuskiego crossovera, czyli Renault Captura? Z nieokiełznaną chęcią postaram się znaleźć odpowiedź na to nurtujące pytanie.

Po pierwsze: uśmiechnij się!
Topowe SUV-y klasy wyższej mają przede wszystkim budzić respekt oraz wyzwalać poczucie władzy. Nieco mniejsze, kompaktowe pseudoterenówki powinny również budzić respekt, jednak równocześnie pozostawać nieco w cieniu swoich większych braci. Crossovery, szczególnie te miejskie i chcące być trendy, nie muszą budzić respektu. Jedyne co powinny, to budzić szeroki uśmiech na twarzy, nie tylko swojego kierowcy.

Moda może być różna, gusta także, ale co by nie mówić o najnowszym dziecku Renault, Captur nie chce ginąć w tłumie. Zgrabnie narysowana sylwetka nie powoduje efektu ziewania i jednocześnie nie sprawia wrażenia, że osoby, które ją projektowały, były pod wpływem czegoś, czego zazdroszczą im nawet na Jamajce. Dodatkowo, jak każde modne lub uważające się za modne auto, Captur oferuje swojemu nabywcy szerokie możliwości konfiguracji oraz indywidualizacji nadwozia. 9 lakierów jednokolorowych, 18 kombinacji dwukolorowego malowania nadwozia, 7 wzorów felg oraz 3 rodzaje kalkomanii dachowej sprawiają, że ten francuski samochód może wyglądać zgodnie ze stylem bycia i życia swojego właściciela, jego orientacją seksualną lub po prostu pasować do torebki żony.

Nowy Crossover Renault jest bardzo blisko spokrewniony z miejskim Clio. To pokrewieństwo również widać w designie nadwozia. Tak naprawdę gdyby zmrużyć nieco oczy i spojrzeć w kierunku Captura, z lekką pomocą fantazji można w nim dostrzec małe Clio na szczudłach z nieco szerszym uśmiechem i większym nosem.

Po drugie: nadal się uśmiechaj
Widok poruszającego się, miastoodpornego Francuza może wywoływać szeroki uśmiech (sympatyczny, jeśli za kierownicą siedzi kobieta lub szyderczy, jeśli w środku siedzi mężczyzna). Tym samym, wesołym tropem idzie również wnętrze. Efektowne, ale jednocześnie czytelne zegary przypominają gogle żołnierza przyszłości, pojemny i bardzo foremny schowek umiejscowiony przed fotelem pasażera wysuwa się niczym szuflada zamrażarki, a pojawiające się tu i ówdzie niby od niechcenia kolorowe akcenty (przymocowane na zamek błyskawiczny pokrowce na fotele można w każdej chwili zdjąć) nie pozwalają się nudzić. Absolutnym przejawem nieskrywanej fantazji projektantów wnętrza (może jednak mają im czego zazdrościć na Jamajce?) są gumki umieszczone na oparciach przednich foteli. Wyglądają one szalenie efektownie, ale są równie szalenie niepraktyczne i narażone na wytrzymałościowy sprawdzian fundowany przez dzieci siedzące na tylnej kanapie.

Moich zastrzeżeń nie budzi jakość wykonania. Co prawda jedynym miękkim elementem wnętrza są chyba tylko siedzenia, to jednak spasowanie oraz odporność na paznokcie jest naprawdę dobra. Nawet ozdobne, pomarańczowe wstawki, widoczne chociażby na głośnikach czy konsoli centralnej, nie stwarzają wrażenia chińskiej tandety.

Niestety, na tym całym dość radosnym wizerunku wnętrza odnalazłem dwie rysy. Przycisk odblokowujący możliwość wybrania przełożenia automatycznej skrzyni biegów z każdym użyciem zaczyna grać w grę pt. "dotknij mnie jeszcze raz, a odpadnę". Drugim elementem, który nie wzbudził zaufania i jednocześnie okazał się ewenementem na szeroką skalę była kamera cofania. Co takiego podejrzanego może być w czymś, co z pozoru nie przypomina perpetuum mobile?

Po pierwsze nigdy wcześniej nie spotkałem się z kamerą cofania, która oprócz ukazywania drogi za pojazdem pokazywałaby także dużą część listwy ozdobnej znajdującej się tuż na nią, a po drugie perspektywa obrazu, jaki wyświetla się na ekranie systemu multimedialnego, jest tak "odjechana", że wykonując manewr cofania wolałem na nią nie patrzeć. Z miłą chęcią patrzyłem i używałem za to autorskiego systemu Renault nazwanego R-link. Jego działanie jest bardzo płynne, wygląd efektowny, a obsługa intuicyjna. Co również ważne, dzięki zastosowaniu ekranu dotykowego udało się do minimum ograniczyć przyciski na konsoli środkowej.

Bardzo często bywa tak, że jeśli coś jest modne, gadżeciarskie i trendy, nie do końca jest praktyczne, ergonomiczne i przemyślane. Renault Captur nie ma problemu z praktycznością. Jego wnętrze jest wystarczająco przestronne (chociaż na tylnej kanapie osobom powyżej 190 cm wzrostu może brakować nieco miejsca nad głowami), bagażnik jest o całe 77 litrów (łącznie 377 l) większy niż kufer Clio, a zwiększony nieco prześwit pozwala na wygodniejsze zajęcia miejsca za kierownicą kobietom, których spódniczki są zbyt ciasne, aby schylać się podczas pakowania yorka na fotel pasażera. Napęd 4x4? Nawet tak nie żartujcie. I tak nikt by do tego nie dopłacił.

Po trzecie: rób dobrą minę do złej gry
Przyznam szczerze, że już od samego początku podchodziłem do tego samochodu z uśmiechem na twarzy, luzem i bez zbędnego spinania się na ponadprzeciętne osiągi, komfort czy pewność prowadzenia. Tego typu auta "kupuje się oczami", nie zawracając sobie głowy złożonością konstrukcji belki skrętnej czy stosunkiem przestrzeni nad tłokiem w końcowej fazie ssania do przestrzeni nad tłokiem w końcowej fazie sprężania. Po kilkuset przejechanych kilometrach byłbym jednak nie fair w stosunku do Was, gdybym z przymrużeniem oka opisał moje wrażenia z jazdy, kamuflując prawdziwe odczucia.

Z tercetu (silnik, skrzynia biegów, zawieszenie) odpowiedzialnego za szeroko pojęte właściwości jezdne, osiągi oraz zachowanie się na drodze, na przychylne spojrzenie zasługuje tylko jednostka napędowa.

1,2 litra pojemności (tylko?), turbosprężarką (uff...), 4 cylindry (to zawsze lepiej niż 3) oraz 120 KM mocy (damy radę!). Właśnie takimi danymi legitymuje się drugi w hierarchii silnik należący do rodziny TCe (najsłabszy w gamie Renault turbodoładowany motor benzynowy ma 0,9 l pojemności, 3 cylindry i 90 KM mocy), pracująca pod maską opisywanego egzemplarza. Co prawda można mieć wątpliwości i snuć domysły, że budowany zgodnie z ideą downsizingu silniczek wyzionie ducha szybciej niż Hanna zejdzie ze sceny, to jednak czy nam się to podoba (jesteście członkami Greenpeace?) czy też nie (jesteście fanami prawdziwej motoryzacji?), takie mamy czasy i właśnie takie silniki będą obecnie forsowane przez producentów.

Pomijając czarne wizje, które nie koniecznie muszą się sprawdzić, 120 KM nieźle radzi sobie z ważącym blisko 1300 kg Capturem. Sam silnik legitymuje się zadowalającą kulturą pracy (nie męczy się nawet przy wyższych prędkościach obrotowych) oraz osiągami, które powinny wystarczyć do podbijania miasta (10,9 s od 0 do 100 km/h). Szczególnie tego bardziej zatłoczonego. Niestety, w parze z przyzwoita kulturą oraz manierami jednostki napędowej nie idzie średni apetyt na paliwo. W cyklu mieszanym auto zużyło 10 l/100 km. Obiecywane przez producenta 6,6 l/100 km w mieście? Takie rzeczy tylko u redaktora Bochenka.

Wpływ na takie, a nie inne wyniki spalania, może mieć automatyczna, dwusprzęgłowa skrzynia biegów EDC. O ile podczas - nazwijmy to normalnej, codziennej jazdy bez nutki szaleństwa - 6-biegowy automat stoi wyraźnie w cieniu i bez marudzenia wykonuje swoją czarną robotę, o tyle podczas wyprzedzania oraz mocniejszego wciskania pedału gazu chętnie wyraża swoje niezadowolenie z sytuacji w jakiej się znalazł.

Problemem nie jest tu jednak czas reakcji czy redukcji przełożeń (moim zdaniem nie odbiega w żadną ze stron od konkurencji w tym segmencie), a niepohamowana chęć do utrzymywania silnika w górnych partiach prędkości obrotowych. Nawet kilkanaście sekund bo skończonym manewrze wyprzedzania i odpuszczeniu pedału gazu EDC nie ma zamiaru zmieniać biegu na wyższy, prowokując kierowcę do ciągłego przyspieszania i duszenia z całych sił prawego pedału. Mam wrażenie, że takim zachowaniem owa skrzynia biegów daje wyraz swojego niezadowolenia z faktu, że zamiast do Clio RS ktoś raczył wsadzić ją do nie mającego kompletnie nic wspólnego ze sportem Captura. Tak naprawdę tę przekładnię mogę polecić chyba tylko tym osobom, które podczas zapalenia się zielonego światła na skrzyżowanie zastanawiają się, czy sprzęgło jest tym dziwnym kawałkiem metalu z lewej czy z prawej strony. Szkoda tylko, że rezygnując z automatu rezygnujemy także z 120-konnego silnika (ten silnik nie występuje w konfiguracji z manualem).

Niewiele wspólnego ze sportem (całe szczęście) ma również praca układu zawieszenia. Co prawda również tutaj panująca moda na utwardzanie wszystkiego co jeździ dała się we znaki, jednak najbardziej adekwatnym określeniem opisującym właściwości jezdne tego Francuza jest wyraz "dziwne". Zdaję sobie sprawę, że jest to może mało wyszukane i mało ambitne słowo, ale właśnie tak, czyli dziwnie, czułem się poruszając się Capturem po różnego rodzaju nawierzchniach.

W momencie, gdy droga jest równa jak stół, a pojawiające się gdzieniegdzie nierówności mają łagodny charakter, samochód wykazuje się dobrym komfortem oraz niezbyt mocnym kołysaniem. Nawet gumowy układ kierowniczy nie przeszkadza. Jeśli jednak łagodna nierówność zmieni się w bardziej brutalną poprzeczną polską rzeczywistość, zawieszenie (szczególnie tylne) zachowuje się tak, jakby ktoś zbudził je z głębokiego letargu przy użyciu kubła lodowatej wody. Jest głośno, mało kulturalnie i zdecydowanie niekomfortowo. Jednym słowem jest - dziwnie.

Po czwarte: bądź trendy!
Wspomniałem nieco wcześniej, że rzeczy, które z założenia są modne czy gadżeciarskie, nie zawsze są praktyczne i niezbędne do życia. Czy w przypadku Renault Captura cena, jaką trzeba zostawić w salonie, również jest "niepraktyczna"?

Najtańsza wersja Life z 90-konnym silnikiem 0.9 TCe Energy została wyceniona na 53 900 zł. Co na to konkurencja? Peugeot 2008 zaczyna walkę o klienta od kwoty 54 500 zł, Nissan Juke od 59 700 zł, a Chevorlet Trax od 59 900 zł. Pierwsze starcie wygrywa zatem Renault. A jak na tle rywali wygląda cena najmocniejszej wersji benzynowej połączonej z automatem (od 67 400 zł wersja Zen)? Tutaj o bezpośredniego rywala jest już trudno. Peugeot w ogóle nie oferuje do 2008 skrzyni automatycznej, a Chevrolet pozwala na dobór automatu tylko do 130-konnego diesla, którego cena (od 88 790 zł wersja LT) szybuje zdecydowanie nad francuskim crossoverem. Jedynie Nissan podejmuje rękawicę i wystawia do walki 117-konnego Juke'a z bezstopniową przekładnią CVT w cenie zaczynającej się od 73 200 zł. Jak widać bycie trendy nie jest sprawą przesadnie tanią, ale to właśnie Renault oferuje najbardziej atrakcyjną cenę w segmencie.

Czy Renault Captur jest modnym autem ukazującym nowe miastowe trendy? Z pewnością nie jest samochodem nudnym i mdłym, chwalącym się wszem i wobec swoją poprawnością, logiką i powagą przysłaniającą poczucie humoru. Zapewne zdecydowana większość osób zastanawiających się nad zakupem modnego crossovera ocenia to auto w kategorii "fajności", której de facto nie da się jednoznacznie zdefiniować. Dla nich Captur nie jest zły, czy dobry. On jest po prostu fajny lub nie i właśnie tak należy patrzeć na tego Francuza.

Jeśli ktoś zakocha się w nim od pierwszego wejrzenia, a wygląd zewnętrzny oraz nietuzinkowe wnętrze przesłonią wszystkie inne cechy samochodu, zakup crossovera Renault będzie dobrą decyzją. Jeśli jednak ktoś oprócz trendowego wyglądu i nutki szaleństwa połączonej z porzuconą poprawnością ceni sobie także dobre prowadzenie i szeroko pojęte wrażenia z jazdy (oczywiście te pozytywne), przejażdżka za kierownicą Captura 1.2 TCe może nie ułatwić decyzji o zostawieniu kilkudziesięciu tys. zł w salonie francuskiego producenta aut.

Zalety:
+ atrakcyjny i gardzący nudą wygląd (zarówno zewnętrzny jak i wewnętrzny)
+ bogate możliwości indywidualizacji
+ pozycja za kierownicą
+ przestronne wnętrze
+ intuicyjny i efektowny system R-Link
+ 120-konny silnik TCe pasuje do charakteru auta...

Wady:
- ...niestety jest łączony tylko i wyłącznie ze skrzynią automatyczną, która...
- ...ma tendencje do utrzymywania silnika w górnych partiach obrotowych
- niezdecydowane, mało kulturalne zawieszenie
- wpadki montażowe i jakościowe

Podsumowanie:
Renault modelem Captur idealnie wpasowuje się aktualnie pasującą modę na miejskie crossovery bazujące na autach segmentu B. Atrakcyjny wygląd, zarówno zewnętrzny jak i wewnętrzny, połączony z bogatymi możliwościami indywidualizacji z pewnością przypadną do gustu wielu klientom szukającym auta, które nie zostanie pożarte przez miejską szarzyznę. Szkoda tylko, że to właśnie wygląd, styl oraz szeroko pojęte bycie na czasie są najmocniejszymi stronami tego auta. Mająca zupełnie bezpodstawnie sportowe zapędy skrzynia biegów oraz niezdecydowane zawieszenie odejmują jakże przydatne punkty w dziedzinie komfortu i pewności prowadzenia. W przypadku tego samochodu słowo "fajne" nie do końca idzie w parze ze słowem "dobre".