TATA Indigo SW 1.4 GLX

Samochód to pojazd mechaniczny z własnym napędem, przeznaczony do przewozu osób i ładunków. Błąd. To definicja kawałka blachy z silnikiem. Jeśli trzymać się pierwszej wersji musielibyśmy uznać, że koncern Tata produkuje samochody, a nie wielkie wózki sklepowe z homologacją na drogi publiczne.

Liczby nie kłamią. Tata Motors jest największym prywatnym producentem samochodów osobowych i autobusów. Cała Grupa Tata generuje przychody na poziomie niemal trzydziestu miliardów dolarów, co stanowi 3,2% całego PKB Indii. Przy takiej potędze przemysłowej, większość koncernów motoryzacyjnych wygląda jak stoiska bazarowe. Hindusi jednego dnia kupują legendarne marki jak Jaguar i Land Rover, następnego zostają sponsorem teamu Ferrari F1. Stać ich na to. Azję zamieszkuje ponad 4 miliardy ludzi i tylko co dwudziesty Azjata jeździł czymś szybszym niż riksza. Gigantyczny rynek zbytu dla koncernu produkującego najtańsze samochody na świecie. Przyszedł w końcu czas na Europę, w tym i Polskę. Potencjalny sukces marki Tata w naszym kraju zależy od tego czy Kowalski jest klientem bardziej wymagającym niż przeciętny Hindus. Ja wierzę, że jest.

Przystępując do testu Taty Indigo próbowałem pozbyć się stereotypów o tanich, azjatyckich samochodach. Starałem się, by dotychczasowe testy w prasie i telewizji samochodów indyjskiej marki nie wpłynęły na mój osąd. Niewzruszony istnym wodospadem negatywnych opinii innych dziennikarzy, odebrałem kluczyki do Taty Indigo SW 1.4 GLX. Pan wręczający mi kluczyki na odchodne zdążył mi powiedzieć: "Jak będzie Pan testował auto, to proszę pamiętać o grupie docelowej". Naprawdę starałem się pamiętać o tych biednych ludziach. Jednak nie można usprawiedliwiać istnienia obiektywnie złego produktu tylko dlatego, że został stworzony z myślą o osobach, które całe życie jeździły trzydziestoletnim Żukiem.

Potrzeba estetyki
Zazwyczaj w tym miejscu dziennikarze motoryzacyjni zachwycają się nad niesłychanie oryginalną stylizacją samochodu, przytaczają pierwowzór stanowiący inspirację dla opisywanego auta i wyliczają dorobek osoby odpowiedzialnej za cały projekt - najlepiej aby był to Włoch. Potem przytaczają historię powstania unikalnych felg, analizują przetłoczenia, zliczają liczbę końcówek układu wydechowego, a na końcu kwitują wszystko określeniem "dynamiczny i ponadczasowy design". Pewnie do większości testów można by zastosować ten schemat, ale nie do Taty Indigo.

Indyjski koncern projektuje samochody dla ludzi, którzy nigdy nie doszli do cegiełki "estetyka" w hierarchii potrzeb Maslowa. Prawdopodobnie nigdy nie wyszli oni też poza kategorię "potrzeby fizjologiczne". Tata Indigo SW teoretycznie wygląda jak samochód o nadwoziu kombi, ale o proporcjach sporego wózka sklepowego. Małe koła o rozmiarze 175/65 R14 po prostu giną w masywnej bryle samochodu. Linia boczna Taty może kojarzyć się z Fiatem Palio Weekend, ale to nie jest żaden komplement. Nie wymagam od tego samochodu sportowej stylizacji, jedynie odrobiny gustu od designerów.

W przypadku indyjskiego kombi śmiem wątpić w ich kompetencje. Projekt Taty Indigo SW przypomina mi rysunki sześcioletniego dziecka na zajęciach plastyki w zerówce. Można zarzucić subiektywizm autorowi, ale podczas trwania całego testu nie spotkałem ani jednej osoby, której wygląd tego auta przypadłby do gustu. Indyjskiemu koncernowi pozostaje mieć nadzieję, że była to niereprezentatywna próbka naszego społeczeństwa.

Wehikuł czasu
Nawet wygląd auta nie przygotuje nas na to, co spotkamy we wnętrzu. Siadając w Tacie czujesz się jakbyś wsiadł do machiny czasu i cofnął się o 20 lat. Lista rzeczy trudnych do zaakceptowania jest długa, nawet jak na samochód dla ludu. Zajęcie komfortowej pozycji za kierownicą graniczy z cudem. Kolumna kierownicza nie posiada żadnej regulacji, z manualnym ustawieniem lusterek trzeba się sporo nagimnastykować, a niewygodne fotele wołają o pomstę do nieba. Minie sporo czasu zanim przyzwyczaisz się do absolutnego braku komfortu. To nie koniec irytującej listy wad, diabeł tkwi w szczegółach.

W trakcie bliższych oględzin można doznać szoku spowodowanego przerażająco niską jakością materiałów i spasowaniem na najgorszym możliwym poziomie. Większość elementów wygląda tak, jakby ktoś ich krawędzie ostrugał nożem i wepchnął na siłę. Wszystkie plastikowe części są twarde jak kamień, a w szczeliny między nimi można niemal włożyć mały palec. Teraz wyobraź sobie obicie swojej najgorszej działkowej kanapy, a mniej więcej będziesz wiedział jak wygląda tapicerka w Tacie Indigo. Jednak to wszystko to nic w porównaniu do pewnego zadziwiającego szczegółu. Lusterka umieszczone w daszkach przeciwsłonecznych są schowane za kawałkiem czegoś, co przypomina wycinek torebki plastikowej podczepionej na tandetny magnesik. Trzeba uważać, żeby tego elementu nie zerwać zbyt gwałtownym ruchem.

Jednak nawet Tata Indigo ma pewne przyćmione przez całokształt plusy. Każdy porządny wózek na zakupy musi być pakowny. Tata Indigo może pochwalić się bardzo dużym, bo 670-litrowym bagażnikiem. Całkiem nieźle jak na kombi segmentu B. Kolejnym atutem hinduskiego auta jest pomysłowy i praktyczny schowek pod sufitem przeznaczony dla pasażerów z tyłu. I tutaj właściwie kończą się zalety Taty. Niektórzy pewnie by chcieli w tym miejscu dodać ciekawie zaprojektowane zegary. Szkoda tylko, że są mało czytelne. Zapomnij o jakiejkolwiek radości z jazdy. W tym wnętrzu chodzi o przetrwanie.

Gra w totka
Jeśli myślisz, że Tata Indigo SW nadrabia dotychczasowy szereg niedoróbek fenomenalnymi jednostkami napędowymi i świetnymi właściwościami jezdnymi, to jesteś w błędzie. Sercem samochodu jest silnik benzynowy o pojemności 1,4 litra i mocy 85 KM. To jeden z najgorszych mało-litrażowych silników, jakimi miałem wątpliwą przyjemność jeździć. Tydzień wcześniej poznałem konstrukcję o tej samej pojemności i mocy 100 KM produkcji Hondy i różnica jest piorunująca, oczywiście na korzyść japońskiego produktu. Tata Indigo z trudem przyspiesza. Ciężko powiedzieć po jakim dokładnie czasie przeskoczymy na drugą stronę "setki", tutaj producent nie podaje żadnych oficjalnych danych. Z naszego testu wynika, że takie przyspieszenie zajmuje 14-15 sekund.

Silnik niechętnie wkręca się na wysokie obroty, zawodzi i jęczy przy każdej próbie przekroczenia 3000 obr./min. To dziwi, bo ta wysokoobrotowa sokowirówka maksymalną moc 85 KM uzyskuje już pod czerwonym polem obrotomierza, czyli 6000 obr./min. Możesz próbować zagłuszyć hałaśliwą pracę motoru radiem, ale niskiej jakości głośniki na niewiele się tutaj zdadzą.

Z jednostką napędową współpracuje 5-biegowa, manualna skrzynia biegów i jest to jedna z gorszych tego typu konstrukcji na rynku. Za sprawą zupełnie nieprecyzyjnego mechanizmu, próba wbicia odpowiedniego biegu przypomina grę w totka. Mizerna współpraca duetu przekładnia - silnik owocuje średnim katalogowym spalaniem na poziomie 8 l/100 km. Praktyka jednak pokazuje, że przy normalnej eksploatacji nietrudno jest zawyżyć tę wartość o co najmniej jeden litr. W mieście jest jeszcze gorzej, 42-litrowy bak możesz opróżnić w niecałe 400 kilometrów. To zdecydowanie za dużo jak na auto ważące niewiele ponad 1,1 tony. Oszczędności w spalaniu należy szukać w drugim silniku diesla Taty Indigo - 1,4 70 KM.

Dzięki Tacie Indigo zrozumiałem sens restrykcyjnych ograniczeń prędkości. Istnieją na świecie samochody, którymi po prostu strach jechać szybciej. Indyjskie kombi w zakrętach pochyla się tak, że wystawiona za okno ręka niemal dotyka asfaltu. Kierowca odnosi wrażenie, że każdy pokonywany zakręt przypłaci nieuchronnym dachowaniem. Twardo zestrojone zawieszenie nie poprawia wcale właściwości jezdnych Indigo, wpływa tylko ujemnie na komfort jazdy, a właściwie jego brak. Fanom jazdy bez ESP na pewno spodoba się myśl, że w Indigo go nie znajdą. Jest tylko jedno "ale" - Taty nie da się kontrolować, to wina zupełnie nieczułego układu kierowniczego. Zdejmujesz nogę z gazu i modlisz się aby zbliżające się drzewo nie było ostatnim jakie widzisz.

Spóźniony o 20 lat
Teoretycznie największą zaletą Taty mają być niskie ceny. Za Tatę Indigo SW 1.4 GLX trzeba zapłacić co najmniej 37 900 złotych. Za te pieniądze można mieć już konkurencyjnego Logana MCV lub dołożyć kilka tysięcy i kupić Skodę Fabię Kombi. Każdy z tych samochodów dzieli 20-letnia przepaść do Taty Indigo, która obiektywnie jest złym autem. Nie chcę nawet sobie wyobrażać ile n-kroć razy lepszych, używanych aut mógłbym mieć za aktualną cenę indyjskiego kombi.

Sens istnienia tego indyjskiego samochodu na polskim rynku uzasadniałaby tylko cena na poziomie 20 tysięcy złotych. Ilu Polaków kupi Tatę Indigo? Pewnie niewielu, a tym, którzy to zrobią przyda się sporo dystansu do tego samochodu i duża dawka autoironii.

Serdeczne podziękowania dla Michała Karpińskiego za pomoc w zrealizowaniu sesji zdjęciowej.