Cadillac Eldorado Biarritz i Allante. Tak się szastało forsą w latach 80-ych w USA

Jeśli pod koniec lat 80-ych chcieliście pokazać bogactwo w USA, to Cadillac Allante i Eldorado Biarritz były naturalnym wyborem. I szalonym.

Powiedzmy sobie szczerze. Przepuszczać budżet to trzeba umieć. Takie lata 80-e, kiedy wszyscy powoli zapominali o kryzysie paliwowym era Malaise, ze śmiesznie słabymi autami powoli odchodziła w zapomnienie, a giełdy rosły, to odpowiednie czasy na szaleństwo. Nie sztuką było kupić Porsche, czy Mercedesa w USA - były modne i drogie. Ale to nie to samo, co wywalić wagon gotówki na samochód amerykański. Niedawno pisałem Wam o Chevrolecie, który miał absurdalnie dużą gamę modeli w 1985 roku. Cadillac oferował za to dwa zupełnie sposoby na luksusowe, dwudrzwiowe auto. Oba niemalże abstrakcyjne. Cadillac Allante? A może Eldorado Biarritz?

Oto dwa sposoby na amerykański styl. Bardzo różne i bardzo podobne.

Cadillac Eldoradio Biarritz

Cadillac Eldorado Biarritz - Niczym przedwojenna salonka

Nie będę tutaj wywodził pochodzenia Cadillaca Eldorado tej generacji. W każdym razie na pewno jest mniejszy od poprzednika. Ale klienci gustujący w nieco bardziej konserwatywnych wartościach, na pewno mogli się na niego skusić.

Wersja Biarritz ocieka detalami. Jak na epokę oraz kraj pochodzenia, samochód jest wręcz przedekorowany. Nie tylko na zewnątrz, gdzie królują złote znaczki, chromowane felgi, loga wtopione w lampy i inne detale. To wnętrze jest w tym modelu "aż za bardzo".

Nie boję się użyć słowa przepych. Czy w dobrym guście, niech każdy to oceni. Zwłaszcza ten, jednoznacznie się kojarzący, kolor tapicerki. Na wnętrze Eldorado użyto całego stada krów, a ten rodzaj materiału pokrywa wszystko, co się dało. Łącznie z fantastycznymi mapnikami za tylnymi siedzeniami, które mają formę "aktówek" przyszytych do oparć. Poza tym znajdziemy tu mnóstwo przycisków, chromowanych ramek, srebrnych pokręteł - trochę szafka babci, a trochę salonik Art Deco. W który ktoś wstawił ostatni krzyk mody - cyfrowe zegary. Mało co robi takie wrażenie.

Cadillac Eldorado Biarritz

Poza komfortem tego auta. W te mięciutkie fotele można się zapaść i tak zostać, słuchając audio Bose z "wieży stereo" zamontowanej na środku. Zresztą, ten samochód powalał wyposażeniem. Automatycznie dociągana klapa bagażnika, tempomat, automatyczna klimatyzacja czy elektrycznie regulowane lusterko wsteczne to nic w porównaniu z pakietem diód na błotnikach, informujących o awariach oświetlenia. No i zawieszenie miękkie niczym chmurka, z pompowanym tyłem. Albo uśniecie, albo... no nie radziłbym brać ostro zakrętów.

Do tego brzmienie silnika V8 o pojemności 4,5 litra. Ten miał "aż" 205 KM, w wersji z wielopunktowym wtryskiem paliwa. Za to, zupełnie nietypowo dla samochodów amerykańskich, ma go umieszczonego poprzecznie i napędza on przednią oś. Absurd.

Cadillac Allante i włoski sznyt

Czyli najgorszy pomysł biznesowy na świecie. Na takie marnotrawienie funduszy mógł wpaść tylko General Motors.

Allante zastąpiło poniekąd Eldorado w wersji bez dachu. Powstało na nieco skróconej platformie i było na wskroś "nowoczesne" w porównaniu z coupe. A to dlatego, że autorem projektu była Pininfarina.

Cadillac Allante

Co ja mówię - nie tylko autorem projektu, ale i twórcą. Podwozia (również z 4,5-litrowym V8 napędzającym przednie koła) pakowano do samolotu i wysyłano do Włoch, gdzie nakładano na nie kanciastą karoserię włoskiego projektu. Gotowe auta wracały do USA, gdzie przyklejano do nich metkę z ceną... bardzo wysoką. Kosztował ok. 57 tys. ówczesnych dolarów. To mniej więcej tyle, co Corvette Convertible (startowała od 34 tys. USD). Plus bazowe Eldorado (ok. 25 tys. USD).

Ale żeby wydać tyle na przednionapędowego, składanego we Włoszech, Cadillaca, który... ma zupełnie "niepremium" estetykę wnętrza?

Oczywiście, Cadillac Allante też jest wygodny (choć fotele są zadziwiająco mało "kanapowe"), bogato wyposażony, ma regulowane zawieszenie (automatycznie utwardza się przy wyższych prędkościach), dociąganą klapę bagażnika i mnóstwo innych bajerów, w tym przecudowne cyfrowe zegary oraz kolejną "wieżę HiFi", łącznie z pionowo umieszczoną kieszenią na kasety. Już nigdy później nie było takich pomysłów. Ale ogólnie wnętrze jest szare i zupełnie nie ma tego pierwiastka "klasy premium", którego oczekiwalibyśmy pod tak drogim samochodzie.

Allante

To muszą być Stany

Zabierzmy się jednak do jazdy. Oba samochody z naszego materiału są z roku 1988 i mają identyczne silniki.

Na przejażdżkę zabraliśmy Allante. To jedyne w swoim rodzaju doświadczenie. Duże brawa dla marki za brzmienie V8-ki. To nie jest sportowy samochód, ale z daleka "czuć" jego amerykańskość. Jest też po amerykańsku miękki. O dziwo całkiem zwrotny, jak już ogarniemy, że kierownica ma grubość słonych paluszków, za to średnicę całego Idaho.

Każdy ruch nią, to bujnięcie. Bujnięcie, które nie zapowiada nic dobrego w zakręcie i nie zachęca do ciśnięcia samochodu. Tym się człowiek toczy, bulgocze V8 i cieszy komfortową jazdą, słuchając "Faith" albo "Need You Tonight".

Emocje? Owszem, ale zupełnie inne niż się spodziewacie. Ale jeśli przy tym kojarzycie amerykańskie filmy, gdzie takie auta pędzą z piskiem opon i omal się nie wywracają na zakrętach to... tam nie ma nic z "prawdy ekranu". Cadillac po dodaniu gazu unosi się niczym wyścigowa motorówka i usiłuje wystartować na odciążonych przednich kołach. Więc piszczy "jak zły". Do tego, mimo zawieszenia z regulacją, po prostu się buja. Na łukach wyjeżdża przodem, jakby pierwszy raz w życiu widział zakręt. Cudownie absurdalny samochód.

Cadillac Allante jest bez sensu "od A do Z", a jednocześnie to ciekawy i totalnie niepopularny youngtimer.

Jeździłbym nim dla samego wnętrza i brzmienia V8.

Trzeba przyznać, że kiedyś to umieli się bawić. Oba dwudrzwiowe Cadillaki to różne formy przepychu i "grubego portfela". Jeden miał być do bólu amerykański, drugi konkurować z europejskimi propozycjami. Oba są rewelacyjne z dzisiejszego punktu widzenia, i dziękujemy Motocore Classics za możliwość poobcowania z nimi.