Chrysler Atlantic. Fenomenalny design, podwozie z Vipera, silnik z Neona

Pamiętacie ten samochód? Chrysler Atlantic zrobił furorę w 1995 roku, jednak nie tylko design jest w nim niesamowity. Choć nigdy miał nie trafić do sprzedaży, był do niej gotowy.

Na Detroit Motor Show w 1995 roku widzom i dziennikarzom opadły szczęki. Na stoisku Chryslera pojawił się bowiem samochód koncepcyjny, który wyglądał, jakby wyjechał z najlepszych europejskich firm karoseryjnych, tylko 60 lat wcześniej. Chrysler Atlantic był cudowną pokazówką będącego "w gazie" studium stylistycznego koncernu.

Co ciekawe, po niemal 30 latach od debiutu wciąż wygląda genialnie. To tylko dowodzi tego, że powrót do retro, który zwiastowało amerykańskie coupe, zawsze może być w modzie.

Ojcem tego sukcesu jest Bob Lutz, ówczesny prezes koncernu, wraz z jednym z designerów - Tomem Gale'm (szefem działu stylistów). To oni wróciwszy w 1993 roku, a jakże, z Europy, zapragnęli tego samochodu. Boss Lutz dał zielone światło na stworzenie auta, które będzie wizją nawiązującą do złotej ery stylistyki samochodowej.

Ostateczne szlify i autorstwo projektu nadał mu Bob Hubbach. Nazwisko może mniej znane, ale Bob jest też autorem Vipera GTS, z jego świetnie narysowaną, krótką kabiną z tylnym skrzydłem typu ducktail.

Pożyczony design?

Wróćmy jednak do Atlantica. Hubbach w projekcie amerykańskiego samochodu zebrał najlepsze pomysły z europejskich modeli. Nazwę oraz ogólny wygląd samochodu wzięto z legendarnego niemal Bugatti Type 57SC. Podzielona atrapa z owalnymi wlotami powietrza nawiązuje do Delahaye z 1947 roku z nadwoziem słynnego karosera ery Art Deco i streamline'u - Jacquesa Saoutchika. Chrysler ma też cechy wspólne z Talbotem-Lago T150SS "Teardrop". I potężne (jak na tamte czasy) felgi o średnicy 21 i 22 cali. Pełne "dyski" z kolei zainspirowane były kolejnym Bugatti, tym razem Type 41 Royale.

Chrysler Atlantic

Czy wszystkie te "pożyczki" były złe? Zdecydowanie nie. Choć Chrysler Atlantic nie wygląda jak typowe auto z USA, jest rewelacyjnym "listem miłosnym" do tamtych czasów.

Nieco gorzej poszło z wnętrzem, choć czteroosobowa kabina też jest spektakularna. Znacznie bardziej czuć w niej jednak lata 90-te.

Wolność, jaką Bob Lutz dał swoim ludziom przy tym projekcie, poskutkowała jeszcze wieloma ciekawostkami.

Chrysler Atlantic miał dwa silniki Neona

To czteromiejscowe coupe powstało "od A do Z" i dziwię się, że nie zbudowano choćby kilku egzemplarzy dla ekstremalnie bogatych klientów.

Samochód korzystał ze zmodyfikowanej płyty podłogowej Dodge'a Vipera. Konstruktorzy podeszli jednak kompleksowo do budowy "auta z lat 30-tych". Podobnie jak w słynnych modelach z tamtego okresu, Atlantica napędzała... rzędowa ośmiocylindrówka. Były to dwa silniki znane z modelu Neon, połączone w czterolitrową konstrukcję o mocy 360 KM.

Chrysler Atlantic

Postawiono też na układ transaxle. Na tylną oś trafił czterobiegowy "automat" pochodzący z modelu LHS. Wykorzystano to później w Chryslerze Prowler. Tylko seryjną konstrukcję napędzało już jednak V6 ze stajni koncernu.

Z powodu skrzyni biegów i potężnych kół, nie był to raczej szybki samochód. To też mogło być jego problemem, jeśli chodzi o wprowadzenie do produkcji.

Na pewno jednak konstrukcyjnie był jej bliski. Ręcznie robiona karoseria była stalowa, a inżynierowie zaprojektowali Atlantica w ten sposób, żeby "w razie czego" pod maską mógł zagościć nieco mocniejszy i sprawdzony silnik. Absurdalna, ośmiolitrowa V10-ka z Vipera.

Chrysler Atlantic przetrwał i znajduje się gdzieś w muzealnych magazynach Stellantisu. Ponoć od czasu do czasu wyjeżdża i na niektórych imprezach można posłuchać tego R8.