Kary za przekroczenie norm emisji CO2 w autach przełożą się na wzrost cen pojazdów

Największe koncerny motoryzacyjne czeka duży wydatek. Będą one musiały zapłacić ogromne kary za przekroczenie norm emisji CO2. Co to znaczy dla klientów marek?

Producenci biją na alarm - normy emisji CO2, które narzuciła Unia Europejska, przy aktualnym rozwoju techniki są naprawdę trudne do zrealizowania. Co gorsza z roku na rok wymagania stają się coraz bardziej restrykcyjne, a technologia wciąż w żółwim tempie próbuje nadążyć za pomysłami regulatorów. Prowadzi do do wyjątkowych sytuacji, o których jeszcze kilka lat temu nikomu by się nie śniło. Przykładowo Daimler i BMW siadają do jednego stołu, zaś kolejne koncerny rozważają bliską współpracę lub nawet fuzje. W efekcie coraz trudniej jest powiedzieć o danym produkcie przypinając mu narodową łatkę, gdyż pod nadwoziem mieszają się technologie dostarczone przez najróżniejsze firmy. I nie mam tu na myśli poddostawców, a takie marki jak właśnie Daimler i sojusz Renault-Nissan czy Suzuki i Toyotę, które coraz chętniej podają sobie dłonie i wymieniają się najróżniejszymi rozwiązaniami.

Kary za przekroczenie norm emisji CO2 są bardzo wysokie. Do końca 2018 pierwszy dodatkowy gram "kosztował" pięć euro, drugi już piętnaście, zaś trzeci dwadzieścia pięć. Granicą jest 95 gram na każdy przejechany kilometr - taka stawka obowiązuje od początku tego roku za każdy gram przekroczonej emisji. W efekcie nawet stosunkowo zwykłe auta są daleko poza tą linią, co oczywiście wpływa na wysoki rachunek wystawiany przez Unię Europejską. Volkswagen jako koncern być może będzie musiał zapłacić około 9 miliardów euro. PSA - 5,5 miliarda. Nawet Toyota, która cały czas promuje się przedziwną kampanią Stop Smog, Go Hybrid (która z naukowego punktu widzenia jest ślepą uliczką) musi wyłożyć 550 milionów euro. Zresztą tutaj doskonale widać, że nawet hybrydowa technologia nie jest w stanie stuprocentowo spełnić oczekiwań regulatorów. Patrząc na średnią emisję dla całej gamy modelowej, Toyota wcale nie jest tak dużo lepsza od innych producentów. Gdzie jest więc ta cała ekologia?

Auta spalinowe będą droższe, elektryczne potanieją

Prosta matematyka pozwala też wyliczyć, że wszystkie te kary w przełożeniu na sprzedaż aut owocują kwotą 2 500 euro na samochód. Oczywiście producenci nie będą chcieli tego przyznać wprost, ale z pewnością te pieniądze będą stopniowo przenoszone na nabywców samochodów. Auta spalinowe zaczną więc drożeć, co zresztą zapowiada się od dawna. Z drugiej strony pojazdy elektryczne dzięki upowszechnieniu oraz rozwojowi infrastruktury powinny tanieć. To teoretycznie powinno zachęcić ludzi do przesiadki na auta na prąd. Taki ruch ucieszy Unię Europejską, choć jest to złudna radość. Cały czas wyraźnie pomija się problem produkcji baterii. I nie chodzi tutaj o pochodzenie i pozyskiwanie metali ziem rzadkich, gdyż topowe marki wyraźnie podkreślają swoją dokładność przy weryfikowaniu działań poddostawców, a o szkodliwość produkcji akumulatorów. Utylizacja tych urządzeń także będzie ogromnym wyzwaniem, nie tylko dla nas, ale i dla środowiska. Można więc powiedzieć, że próbujemy rozwiązać jeden problem, wpędzając się niejako w kolejny, być może jeszcze większy.

Szaro prezentuje się też przyszłość samej motoryzacji. Nie chodzi tutaj o auta elektryczne - te mogą być ciekawe i z technicznego punktu widzenia mają w sobie coś fascynującego, co pasjonatów nowoczesnych rozwiązań z pewnością intryguje i porusza. Globalizacja sprawia jednak, że całkowicie zanika zróżnicowanie pomiędzy autami. Coraz trudniej jest napisać więcej niż trzy zdania o prowadzeniu i charakterze pojazdu, gdyż niczym kombinacja klawiszy "Control + C" może być ona stosowana u wielu producentów. Miejsce wrażeń zastępują za to technologie, które zaczynają grać pierwsze skrzypce i przejmują władzę nad całym samochodem. Czasy romantyków kochających ryk silników i zapach paliwa powoli przechodzą do historii.