Volkswagen California Beach Tour - TEST. Minivan z dużym bonusem

Za długą nazwą Volkswagen California Beach Tour kryje się ciekawe auto, które zaskakuje, ale i zastanawia, czym tak naprawdę jest.

Rodzina Volkswagena Californii jest bardzo duża. Od wprowadzenia pierwszych wersji, kampery niemieckiej marki rozrosły się do solidnej marki, która obejmuje całkiem sporo modeli. Od Grand Californii po auto, które widzicie na zdjęciach. Volkswagen California Beach Tour. Tour oznacza, że to najmniej turystyczna wersja, choć nie pozbawiona zalet auta kempingowego. Nie pozbawiona jest też innych zalet.

Volkswagen California Beach Tour - TEST. Co znajdziemy na pokładzie?

California oparta na Volkswagenie T6.1 dzieli się na odmiany Ocean, Coast oraz Beach. Ta ostatnia na linie Camper oraz Tour. Volkswagen California Beach Tour oznacza, że nie znajdziemy tu mebli kempingowych, a osprzęt zredukowany jest do minimum. W szarym egzemplarzu ze zdjęć nie ma nawet kuchenki.

Co w takim razie jest? Standardowym elementem wyposażenia jest podnoszony dach zamieniający się w dwuosobowe łóżko. Jest naprawdę wygodne, a samo rozkładanie tego sprzętu nie zajmuje zbyt wiele czasu i sił, mimo iż jest to "ręczna robota". Elektrycznie podnoszony "namiot" jest opcją.

Niestety, niezależnie od wyłożonych pieniędzy, samochodem nie wyjedziemy z salonu z jakąś drabinką, żeby się dostać na górę. Trzeba się wspiąć po fotelu kierowcy lub pasażera, co wielu osobom znacznie utrudni korzystanie z Californii.

Volkswagen California Beach

Bo to wygodniejsze z dwóch łóżek. Drugie zajmuje miejsce trzeciego i drugiego rzędu siedzeń i jest rozkładanymi materacami, które kładziemy na złożonych fotelach. Moim zdaniem, mniej komfortowe i nie tak stabilne jak górne łóżko. Choć łatwiej się do niego dostać.

Widoczna na zdjęciach markiza to wygodne i przydatne akcesorium kempingowe, ale również jest płatną opcją. California ma listę dodatków bardzo długą i akurat ręcznie rozkładany "pokój dzienny" znajduje się na niej. Warto dopłacić, bo znacznie poszerza nam możliwości biwakowania z Volkswagenem. No i, po złożeniu, niemal nie wpływa na hałas we wnętrzu podczas jazdy.

Jak każda California, w Beach Tour znajdziemy też panel sterowania "funkcjami campingowymi", z poziomowaniem auta, sterowaniem rozbudowanym oświetleniem oraz dodatkowym ogrzewaniem. Każde z okien, łącznie z szybą czołową, ma też rolety oddzielające nas od świata zewnętrznego. Te w bocznych szybach z tyłu działają perfekcyjnie.

Znajdziemy też drugi akumulator i przyłącze do podpięcia Volkswagena do sieci na campingu.

Volkswagen California Beach

Praktyczność minivana tylko "z plusem"

Nie mam też zastrzeżeń do schowków i półeczek w aucie. Mnogość szuflad i schowków pozwoli na upakowanie części sprzętu i oszczędzenie miejsca w bagażniku, który (przez łóżko) nie należy do dużych. Gdy postanowimy graty schować w innych miejscach, robi się po prostu ciasno na torby i walizki.

Przyznam za to, że zachwycającym "gadżetem" są dwa krzesełka. A w zasadzie nie tyle same siedziska ile miejsce ich schowania. Są one bowiem w tylnej klapie. Wystarczy ją podnieść (ok, jest ciężka, ale bez dramatu), odsunąć suwak i wyciągnąć dwa składane krzesła turystyczne. Genialne i oszczędza sporo miejsca.

Jest też stolik, który sprytnie ukryto w bocznych drzwiach. Te zamykają się ręcznie, ale za to mają elektryczne domykanie. Sam stolik ładnie się chowa w boczku. Niestety, to oznacza, że wyjmujemy go i wkładamy przy zamkniętych drzwiach, manewrując między fotelami drugiego rzędu. Trochę to upierdliwe.

Za to zarówno fotele, jak i kanapa są wygodne. Drugi rząd można zdemontować, a same fotele można obrócić tyłem do kierunku jazdy. Innymi słowy - to czego oczekujemy po dużym minivanie. Podobnie też ma się przestrzeń. Trzymetrowy rozstaw osi pozwala na sporo miejsca, choć nie na tyle, żeby cała siódemka pasażerów miała salonkę.

Jak jeździ California?

Doposażony w całkiem sporo kilogramów van, ze 150-konnym silnikiem diesla i skrzynią automatyczną. To w ogóle ma sens?

Całkiem sporo. Siadając za klasyczną (dla Volkswagena), czytelną deską rozdzielczą, która wykorzystuje najlepsze (a nie najnowsze) rozwiązania ergonomiczne marki, trudno się nie uśmiechnąć. Uchwyty na kubki, dokumenty i drobiazgi są wszędzie dookoła, a zarówno zegary jak i multimedia są czytelne. Pora więc ruszać w drogę.

Silnik diesla to idealne rozwiązanie do tego auta, podobnie jak skrzynia automatyczna. Tyle, że ta ostatnia zachowuje się fatalnie. Siedmiobiegowe DSG działa z takim opóźnieniem, że zupełnie zapominamy o tym, że to "dwusprzęgłówka". Jest to odczuwalne zwłaszcza w trasie, gdy potrzebujemy szybko przyspieszyć. Czterobiegowy automat z lat 80-ych w moim prywatnym samochodzie robi to szybciej. W efekcie czasem po wciśnięciu gazu nie dzieje się zupełnie nic.

A powinno, bo jak już dobierzemy odpowiednie przełożenie, to Volkswagen California Beach jest całkiem dynamiczna. Raźnie i klekocząc przyspiesza i "rwie do przodu".

A po osiągnięciu większej prędkości jest całkiem cicho. Zwłaszcza jak na dużego vana z nieco mniej opływowymi dodatkami, jak markiza czy bagażnik rowerowy z tyłu. Da się tym bez problemu "lecieć autostradą", i to względnie oszczędnie.

Przy odrobinie dobrej woli Volkswagen California Beach Tour zadowoli się ok. 7 l/100 km. Średnio jednak potrzebuje około 10 litrów. Co też jest niezłym wynikiem.

Zużycie paliwa VW California 2.0 TDI 150 KM
przy 100 km/h: 7,2 l/100 km
przy 120 km/h: 8,7 l/100 km
przy 140 km/h: 10,3 l/100 km
w mieście: ok. 11 l/100 km

Na pikniki gdzieś daleko

Zaskakującym elementem oferty VW Californii jest napęd. Wszystkie bowiem samochody wyposażone są w napęd na cztery koła. Choć nie jest to auto podniesione, kempingowy minivan dostaje "dodatkowe punkty" do zdolności dotarcia. Zresztą, sprawdziłem to nieco. Choć Byłem niecałe 100 km od Warszawy, to w pewnym momencie trasa zaczęła przypominać gruzińskie bezdroża. Tam gdzie prześwit i rozmiary nie przeszkodziły, Volkswagen California Beach przejeżdża. Choć na pewno nie robi tego tak, aby ze szklanek pasażerów nie wylały się napoje.

Ale i tak jest całkiem komfortowy, przynajmniej przy codziennej jeździe po mieście i w trasie. Nieźle też wypada manewrowanie tym autem, a także prowadzenie. Jest dość pewnie, wygodnie i całkiem "normalnie". Nie ma potrzeby z niczego rezygnować. Ale tutaj nic nie zmienia się względem zwykłego Transportera/Caravelle/Multivana szóstej serii.

Volkswagen California Beach

Tylko kosztuje znacznie więcej od nich. Jak wspomniałem wcześniej, lista dodatków w tym tym aucie jest bardzo długa, a już bazowa odmiana kosztuje 215 tys. netto. Z dołożonymi akcesoriami, lakierem, felgami aluminiowymi (tak, fabrycznie dostajemy stalówki), lepszymi lampami i wyposażeniem funkcjonalnym cena rośnie do ok. 270 tys. zł netto.

Volkswagen California Beach Tour - podsumowanie i opinia

Całkowicie rozumiem istnienie Californii. Auto kempingowe zabudowane w zamkniętej formie dużego vana jest praktyczne i bardzo uniwersalne. Z tym że akurat wersja Beach Tour jest dość przekonująca dla osób, które lubią tylko okazjonalnie pobawić się w życie w samochodzie. A w zasadzie dla podróżników, którzy potrzebują dotrzeć wygodnie i daleko, ale nocleg w trasie jest tylko dodatkiem, albo "ostatecznością" niż sposobem na podróżowanie. Innymi słowy, to duży, dobrze wyposażony minivan, ale z dodatkowymi możliwościami. I fatalną skrzynią biegów.

 

Zalety
  • Sprytne patenty i praktyczne wnętrze
  • Duża uniwersalność samochodu
  • Wygodne górne łóżko
  • Niezła dynamika
  • Dobre wyciszenie auta w trasie
Wady
  • Fatalna praca skrzyni biegów
  • Wysoka cena
  • Niezbyt fortunne umieszczenie stolika w drzwiach
  • Brak drabinki do górnego łóżka
  • Ograniczona przestrzeń bagażowa