Dacia Logan Van 1.6 Confort

Pewien mądry człowiek stwierdził kiedyś, że rozwijające się państwo można łatwo rozpoznać po ciężarze gazet, które stają się coraz grubsze od rozkwitu branży reklamowej. Ja mam w tej kwestii nieco inne zdanie. Jaki to ma związek z Dacią Logan w towarowej wersji Van? Przekonajcie się sami w teście...

Niedawno poczułem się troszeczkę jak myszka laboratoryjna. Post factum zostałem bowiem poinformowany, że jako członek starannie wyselekcjonowanej, dość skromnej grupy czterdziestu milionów osób, także i na mnie przeprowadzono nieudany eksperyment. Nie było mi do śmiechu, gdyż wolałbym najpierw zostać zapytany o zgodę na przeprowadzenie owej próby, ale to nic.

Jak jest, tak jest. Śpieszę zatem donieść, że pomiędzy 6 a 8 sierpnia bieżącego roku wszyscy jako Polacy byliśmy obiektami pewnych badań prowadzonych przez bardzo mądre głowy z Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. Tak się złożyło, że właśnie w tym okresie już bez żadnych eksperymentów przetestowałem dla Was Dacię Logan Van. Czy ma to ze sobą jakiś związek? Owszem. Od czego więc zacząć najpierw? Od eksperymentu czy od samochodu? Postaram się opowiedzieć po trochu o jednym i o drugim.

Po pierwsze, na pewno już domyślacie się, że chodzi mi o akcję "Weekend bez ofiar" prowadzoną przez GDDKiA. Zakończyła się ona totalną klapą. Na polskich drogach zginęło więcej osób niż w czasie poprzednich weekendów bieżącego lata. Jasno dowodzi to zerowej skuteczności wymyślnych apeli o bezpieczną jazdę. I trudno się dziwić. Może to i nic odkrywczego, ale muszę wspomnieć, że w życiu po prostu sporo rzeczy najzwyczajniej nam się przejada. Jest też tak, że nie można najeść się samym deserem. Akcje edukacyjne to wierzchołek góry problemów, u której podnóży spoczywa brak normalnej sieci dróg. Bez tego nie da się ograniczyć liczby wypadków.

Spójrzcie na chwytliwe hasła nawołujące do bezpiecznej jazdy. Było ich w ostatnim czasie co najmniej pół miliarda i pomimo zapadnięcia w pamięci, nie wywołują już nawet odruchu wymiotnego. Nie mówiąc o tym właściwym - zdjęciu nogi z gazu. "Zwolnij - śmierć jeździ szybko". "Zatrzymaj się i żyj". "Cmentarz - jesteś u celu". "Stop wariatom drogowym". Dla zwolenników czarnego humoru to całkiem strawna pożywka. I nic więcej. Rozumiem, że komuś bardzo fajnie wymyśla się te maksymy apelujące do rozsądku. Pewnie jest też jakiś gość, który wstaje rano z głową pełną tego rodzaju sloganów (np. "Poranne mleko ze śliwkami - tylko dla zawodowców"). Temu osobnikowi płacą zapewne sporo pieniędzy, bo on przecież najlepiej wie, co nam się podoba i co na nas działa. Problem jednak tkwi w tym, że to już wszystkich znudziło i na nikogo nie działa. Gość nie jest na czasie i ewidentnie nie zna się na psychologii, nie mówiąc już o zdroworozsądkowym myśleniu.

Po co więc wydawać 1,5 mln zł (tyle podobno kosztował "Weekend bez ofiar") na opracowywanie kampanii nikomu do niczego niepotrzebnych? Odpowiedź jest bolesna i wszystkim dobrze znana - trzeba robić zasłonę dla własnego nieróbstwa. Zrzucić całość odpowiedzialności za zaistniałą sytuację wyłącznie na kierowców i drążyć temat brawury użytkowników dróg. Prawdę o tym, że obecna ilość samochodów zwyczajnie nie mieści się już na wąskich, remontowanych w nieskończoność jednojezdniowych dróżkach krajowych, należy skutecznie zamieść pod dywan utkany z opowieści o szaleńczych skłonnościach polskich kierowców. Próbuje się zrobić z wszystkich Polaków permanentnych piratów drogowych, co umiejętnie maskuje problem zacofania infrastruktury.

To ona tworzy realne niebezpieczeństwo i wymusza na kierujących zachowania niebezpieczne (wiadomo: pośpiech w złych warunkach skutkuje tragedią). Smutne, bo jak powiedziałem na wstępie, mam nieco odmienne zdanie w kwestii rozpoznawania wschodzącego kraju (a za taki Polskę uważam). Rozwijające się państwo łatwo poznać po dużej ilości samochodów dostawczych i ciężarówek codziennie przemierzających setki kilometrów w celu napędzenia gospodarki. Z perspektywy kierowcy widzę zatem Polskę jeżdżącą. Widzę kierowców aut dostawczych, harujących po kilkanaście godzin w warunkach kaskaderstwa drogowego. Widzę duszący się kraj, który rozpaczliwie potrzebuje dróg. Ważni na stołkach uparli się jednak, że ich dla nas nie wybudują, a odpowiedzialność za własne nieróbstwo zrzucą na sypiących do ich kieszeni drogowy podatek. To bardzo miłe... Skutki tak aroganckiego zachowania najboleśniej odczują ci, którzy jeżdżą na co dzień, bo zwyczajnie muszą. Czyli właśnie kierowcy aut dostawczych. W ten oto sposób, po nieco przydługim wstępie przejdę do opisu sprzętu, który widzicie na fotografiach obok.

To znana wszystkim Dacia Logan, tym razem w wersji kaskaderskiej Van, czyli przygotowanej do ciężkiej harówy na naszym ugorze, zwanym też czasem siecią dróg. Logana nie trzeba nikomu specjalnie przedstawiać ani też rekomendować. To rozsądny samochód za rozsądne pieniądze. W wersji dostawczej jest jeszcze bardziej rozsądny, co zresztą udowodnił doskonale podczas mojego kilkudniowego testu - przepraszam - uczestnictwa w eksperymencie drogowym.

Jak widać, i co doskonale słychać podczas jazdy, wersja Van to taki MCV z oblachowaniem zamiast szyb i przegrodą ze zbrojonego włóknem szklanym laminatu, oddzielającą prawie 2-metrowej długości ładownię od kabiny kierowcy. Zacznijmy więc od praktycznych zalet Dacii. Paka pomieści 2,5 metra sześciennego dowolnego ładunku o masie nieprzekraczającej 800 kg. Nieźle jak na dostawczaka, który w bazowej odmianie kosztuje niewiele ponad 30 tys. zł. Konkurent w postaci np. Citroena Berlingo "łyknie" wprawdzie o 0,5 m3 więcej ładunku, lecz by stać się jego właścicielem, trzeba wyasygnować o prawie 20 tys. zł więcej. Czy warto? Raczej nie, bo przy okazji stracimy możliwość przewozu dłuższych ładunków (Berlingo ma ładownię długości 1,7 metra). Będąc hipotetycznym małym przedsiębiorcą, do którego kierowana jest oferta Dacii, za podobne pieniążki mógłbym też nabyć większy, ale używany (zużyty?) samochód dostawczy. Zrobiłem zatem mały wywiad na rynku "blaszaków". Trwało to mniej więcej tyle, ile zajmuje przełknięcie dwóch łyków kawy i wyszło mi na to, że dysponując trzydziestoma tysiącami można popełnić samobójstwo finansowe, kupując bombę zegarową w postaci pięcioletniej furgonetki ze "stanem licznika" w granicach 200 tys. km. Czyli Logan.

W Loganie jest sens i to jest jego największą zaletą, którą doceniają użytkownicy. Wersja Van w konkursie Perły Rynku FMCG została niedawno wyróżniona jako najlepszy samochód dostawczy. Nic dziwnego. Wspomniana, rozsądnie skalkulowana cena dotyczy samochodu objętego trzyletnią gwarancją i stosunkowo prostego w obsłudze, co dobrze rokuje w perspektywie dłuższego okresu eksploatacji. Czego chcieć więcej?

Dostawczego Vana, podobnie jak zwykłego Logana MCV, zbudowano na dobrze znanej platformie B0, skonstruowanej w oparciu o "podwozie" wykorzystywane w innych autach koncernu Renault (m.in. Modus, Clio II, Clio III). Dacia nie ukrywa, że wersje Van oraz MCV mają 90 proc. części wspólnych. Wzmocniono oczywiście tylne zawieszenie, które musi teraz wziąć na swoje barki nieco więcej. Płaską powierzchnię ładunkową wersji Van uzyskano dzięki przyspawaniu do oryginalnej podłogi specjalnej konstrukcji przestrzennej. Ładownia ma niespełna metr wysokości i wyposażono ją w 6 uchwytów do mocowania towaru. Nie brakuje też kanałów odpływowych, więc w razie przewozu czegoś paskudnego, "pakę" można po wszystkim spłukać wodą i wyszorować do czysta. Załadunek ułatwiają dwuskrzydłowe drzwi tylne, które wyposażono w regulowane trzystopniowo zawiasy (możliwość otwarcia o 40, 90 lub 180°). Dacia zapewnia, że wrota te gruntownie przetestowano pod kątem wytrzymałości, symulując cykl 100 tys. otwarć i zamknięć. Powinny zatem znieść wszystko.

Szary Logan Van, którym brałem udział w narodowym eksperymencie drogowym, wyposażony był w benzynowy silnik o pojemności 1,6 l. To 8-zaworowa jednostka pochodząca wprost z półek Renault. Biorąc pod uwagę taki zakup, warto pamiętać o zamówieniu dodatkowego radioodtwarzacza, bowiem 87-konny silnik Vana robi we wnętrzu sporo hałasu (na zewnątrz także, szczególnie gdy włączy się wentylator chłodnicy). Niemała w tym zasługa skrzyni biegów, która choć pracuje bez zarzutów, to jednak posiada przełożenia wybitnie "dostawczakowe". Co to oznacza w praktyce? Jadąc "piątką" z prędkością nieco ponad 90 km/h, wskazówka obrotomierza pokazuje nam cyferkę "3". I wszystko jasne. Niestety, w przypadku dostawczaków z benzynowymi silnikami, takie zestopniowanie skrzyni to właściwie konieczność, jeśli chcemy zapakować do auta coś więcej niż tylko CB-radio i segregator na faktury VAT. Z punktu widzenia kierowcy zwykłej osobówki wspomniana skrzynia ma też jedną nieco zabawną i wymagającą przyzwyczajenia zaletę. W mieście można spokojnie zapomnieć o redukowaniu do "dwójki" i wszystkie wolniejsze zakręty przejeżdżać "trójką".

W czasie jazdy Logan Van nie zaskakuje i potwierdza dobre opinie kierowane wielokrotnie pod adresem swoich "osobowych braci". Oprócz lekkich wibracji wyczuwalnych pod pedałem gazu oraz wspomnianych efektów dźwiękowych (stygnąc, Dacia lubi wydawać także metaliczne odgłosy brzdękania), jedyną poważną różnicą w jeździe pomiędzy Vanem a MCV jest praca zawieszenia. W dostawczaku jest ono nieco sztywniejsze niż w wersji osobowej. Reszta elementów to klasyka w wydaniu Dacii: hydrauliczne, niezbyt silne wspomaganie kierownicy, umiarkowana precyzja prowadzenia i lekko działająca skrzynia biegów. Denerwować mogą jedynie niewielkie braki w ergonomii kabiny (np. za nisko umieszczone pokrętła do obsługi wentylacji czy brak regulacji kolumny kierowniczej), ale to tylko niuanse, które w tej klasie pojazdów nie wpływają tak bardzo na końcową ocenę.

Testowy Logan Van to auto we wzbogaconej wersji Confort, które posiadało na pokładzie większość udogodnień niezbędnych w nowoczesnym furgonie. Wydajna klimatyzacja (w pakiecie z radioodtwarzaczem za 2250 zł) dzięki ściance działowej nawet w największe upały momentalnie robi z "szoferki" lodówkę, zaś centralny zamek oraz wspomaganie kierownicy pomagają w codziennych "manewrach użytkowych". I to tyle. Nic tylko lać paliwo (co prawda w sporych ilościach), ładować i jechać.

W tym miejscu, na zakończenie testu należy się jakaś konkluzja. Coś w stylu: warto czy nie warto kupować dostawczą Dacię? W odpowiedzi na to pytanie nawiążę do tekstu z najnowszej kampanii reklamowej, promującej inwestycje drogowe współfinansowane przez UE i wyraźnie zachęcającej Polaków do pozytywnego myślenia. Jadąc Loganem Van usłyszałem w radio słowa mniej więcej tej treści: "Szybciej się jedzie po tej nowej obwodnicy, którą niedawno wybudowano". Razem z lekkim wylewem krwi do kieszeni naszła mnie tylko jedna dygresja, którą warto zamieścić na koniec testu. W moich okolicach o obwodnicy myśli się od kilkudziesięciu lat, a po południu główna arteria miejska zamienia się w jeden wielki kondukt pogrzebowy, przesuwający się z prędkością 2 km/h. A zatem czego nam na nasze wspaniałe drogi potrzeba? Jako mały samochód roboczy zwyczajnie nie ma sensu kupować niczego lepszego niż Logan Van. Na jeżdżenie po "...tej nowej obwodnicy...", której przecież i tak nie ma...

Z podręcznika użytkownika Dacii Logan Van, czyli cytaty z instrukcji obsługi:

Nie wszyscy rozumieją konieczność stosowania fotelików i pasów bezpieczeństwa. Grunt to obrazowo naświetlić użytkownikowi sprawę:
Zderzenie przy prędkości 50 km/h równa się upadkowi z wysokości 10 m. Niezapięcie dziecku pasów bezpieczeństwa wiąże się z takim samym ryzykiem, co pozostawienie go bawiącego się na balkonie bez balustrady na czwartym piętrze.

Czasem warto przypomnieć proste prawdy życiowe:
Szybka jazda drogo kosztuje. "Sportowy" sposób jazdy drogo kosztuje, dlatego też zaleca się prowadzić samochód w sposób "elastyczny".

Każdego dnia ryzykujesz...
Bańki żarówek znajdują się pod ciśnieniem i w związku z tym mogą eksplodować podczas wymiany. Ryzyko obrażeń.