Suzuki Kizashi 2.4 2WD Sport

Przed Wami średniej wielkości samochód typu sedan. Ma silnik o dużej pojemności, bez żadnych turbin, kompresorów, filtrów, czy systemów start-stop. Ma napęd na przód i ręczną skrzynię biegów. Nie ma żadnych asystentów kierowcy ani nawet dodatkowego wyposażenia. I jest z roku 2012.

Suzuki Kizashi. Aspiruje do klasy średniej, choć jest wyraźnie mniejsze. Łapie się na "wysoką akcyzę" i jest wyposażone w większość potrzebnych do szczęścia rzeczy. U nas niemalże niespotykane, w Szwajcarii popularne. Niszowe, oryginalne, ciekawe. Ma wiele zalet typowych dla samochodu swojego segmentu. Ale najważniejsze - ma w sobie coś, co pozwala na świetną zabawę.

Mechanika
Mieliście już pewnie okazję przeczytać nasz test Kizashi w wersji 4WD, z automatyczną przekładnią. Teraz możecie przeczytać o tańszej wersji, z napędem na przód i ręczną, sześciobiegową skrzynią. I choć jestem miłośnikiem samochodów osobowych napędzanych na więcej niż dwa koła, tak tutaj braku pędnych tylnych kół nie zauważycie aż do zimy.

Kizashi zestrojone jest dość sprężyście, ale twardo. Na łukach nie ma mowy o głębokich przechyłach, a na nierównościach samochód bardziej skacze, niż się buja (na pewno zasługa w tym osiemnastocalowych felg, które są w standardzie) - komfort trochę na tym cierpi, ale nie można powiedzieć, że w Kizashi jest niewygodnie i "telepie". Samochód ten jest mocno nastawiony na wrażenia z jazdy i jest dla kierowcy ze sportowym zacięciem.

Na pochwały od pierwszej chwili zasługuje układ kierowniczy. Od "wyjazdu z parkingu" czuć, że pracuje leciutko, jednak nie ma to nic wspólnego z elektrycznymi, przewspomaganymi samochodami miejskimi, bądź na przykład, koreańskimi samochodami, w których nie ma czucia drogi. Układ w Suzuki, mimo braku "oporów", jest diabelnie precyzyjny i pozwala z niezwykłą, jak na taki samochód, precyzją, poczuć, co dzieje się z kołami w danym momencie. Wspomniane wcześniej nastawy zawieszenia pomagają szybko pokonywać łuki i...

No właśnie. Mimo przedniego napędu, szybkie wejście w zakręt nie powoduje żadnej reakcji. Suzuki jest na tyle neutralne, że jeśli nie będziemy usiłować wejść z prędkością nadświetlną w każde skrzyżowanie, będziemy mieli samochód, który prowadzi się pewnie i bezpiecznie niezależnie od sytuacji. Dobry rozkład mas, udane zawieszenie i dużo japońskiej myśli iżynieryjnej spowodowały, że w kategorii prowadzenia to jeden z najciekawszych samochodów, jakimi jeździłem. Tak trzymać. Do tego wszystkiego brak poczucia izolacji od tego, co się dzieje. Wszystko pracuje "mechanicznie", nie czuć żadnej ingerencji elektroniki (ESP oczywiście jest), ani żadnych "wytłumiaczy" tego, co się dzieje z samochodem. Po kilku kilometrach miałem wrażenie, jakbym był podłączony bezpośrednio do wszystkich układów, albo co najmniej znał Kizashi od kilkudziesięciu tysięcy kilometrów... na torze.

Jest czym pojechać
Turbina? Kompresor? Jedno i drugie? Nowoczesna sprężarka typu Twinscroll? Bezpośredni wtrysk? Nic z tego. W Kizashi nie znajdziecie żadnej z tego typu nowinek technologicznych, bez których według producentów "nie ma jazdy". Pod maską niewielkiego sedana spoczywa agregat o czterech cylindrach - a każdy ma ponad pół litra, dając razem 2,4 l pojemności i generując 178 KM. I czy to źle?

W sam raz. Taka moc, zapewnia już przyzwoite osiągi, do tego wyraźnie lepsze niż te w modelu ze skrzynią automatyczną. Sześciobiegowa ręczna przekładnia po prostu w połączeniu z kierowcą działa szybciej niż "ciągnący się" bezstopniowy automat. Do tego biegi chodzą precyzyjnie, lekko i wskakują z przyjemnym kliknięciem. Typowa japońska przekładnia, której do pełni szczęścia brakuje minimalnie krótkiego drążka. Poza tym "aż chce się machać".

Oczywiście, to zasługa również solidnej inżynierskiej pracy polegającej na dobraniu odpowiednich przełożeń. Przy ich pomocy niemalże 180 KM wysyła Suzuki do 100 km/h w ciągu 7,8 sekundy, co już pozwala nam na bycie jednymi z szybszych na drodze.

Moc rozwijana jest płynnie, bez szarpnięć i nerwowych zachowań. Dynamiczna jazda nie wymaga przy tym kręcenia silnika bardzo wysoko. Duży zapas mocy i momentu obrotowego (230 Nm) dostępny jest już w średnim zakresie i stale rośnie aż do szczytu (dla mocy przy 6500 obr./min., dla momentu przy 4000).

Subiektywnie - samochód po prostu lubi dynamiczną jazdę. Silnik żwawo wkręca się, Suzuki szybko przyspiesza i zachowuje się bardzo przyzwoicie przy wysokich prędkościach. Elastyczność również powinna każdego zadowolić. Jeśli nie wystarczy tej mocy, którą silnik produkuje po wciśnięciu gazu do oporu, wystarczy zredukować bieg - jak wspomniałem, praca ze skrzynią biegów to sama przyjemność.

No dobrze, ale prawie 2,5 litra, żadnych oszczędzaczy, konstrukcja sprzed ładnych paru lat - jak to jest z ekonomiką jazdy? Nie ma tragedii - fabryczne spalanie 10,6 litra można osiągnąć bez najmniejszego problemu, przy odrobinie dobrych chęci. Dynamiczna jazda miejska to około litr więcej. W trasie - deklarowanego przez producenta 6,3 l/100 km raczej nie zobaczymy, ale wyniki między 7 a 9 są całkowicie realne i przyzwoite, przy takich parametrach samochodu.

Ciemność, widzę ciemność
Wsiadamy do środka i od razu wiadomo, że mamy do czynienia z samochodem japońskim. Wszystko jest tak, jak w najbardziej sztandarowych przykładach samochodów z kraju Kwitnącej Wiśni. Deska rozdzielcza jest uporządkowana do bólu, wszystko jest tam, gdzie powinno. Wnętrze spasowano idealnie i bardzo solidnie - pojeździ ładnych kilka lat bez najmniejszego "skrzypu". Fotele obite ładną, czarną skórą, zachęcają do siadania.

I tak samo jak inne Japończyki, ma też wady. Niemalże cała deska jest czarna, bądź ciemnoszara. I nie da się zamówić innej. Jak dla mnie zbyt ponuro, nawet pomimo srebrnych wstawek. Materiały, choć solidne i przyjemne w dotyku, twarde są jak stal na katanę. Ale to te na konsoli środkowej. Boczki drzwi rozpieszczają rzadko spotykanym w europejskich samochodach miękkim, skórzanym wykończeniem zarówno samej powierzchni drzwi, jak i podłokietnika z uchwytem - tak powinno być wszędzie. Podobnie jest z kierownicą. Choć jej wieniec ma sporą średnicę i mógłby być minimalnie grubszy, wykończona jest porządnie, miejscami perforowaną skórą i, co najważniejsze, świetnie leży w dłoniach.

Wspomnianym wyżej fotelom nie można natomiast odmówić wygody. Są szerokie i mimo niezbyt rozbudowanego trzymania bocznego, sprawdzają się w codziennej eksploatacji, nawet jeśli jest ona podszyta nutką sportu. Miejsca na nogi i dookoła kierowcy też jest dość sporo - jedyny problem, to miejsce nad głową. Wysocy kierowcy mogą nie czuć się bardzo komfortowo, choć na pewno w Kizashi nie jest ciasno - ale gdyby fotel opuszczał się 2-3cm niżej, byłaby rewelacja. Podobne problemy czekają nas z tyłu. Na nogi miejsca jest w sam raz, jak na taki rozmiar samochodu, kanapa jest dość wygodna, jednak nieco opadający dach ogranicza przestrzeń u góry.

Przyzwoicie wypada również bagażnik - do dyspozycji jest solidne 461 litrów przestrzeni, ukrytych za sporą klapą. Przez to otwór załadunkowy jest duży i wygodny. Niestety, kufer choć pojemny, nie jest idealny. Zawiasy pokrywy wnikają głęboko do jego wnętrza, nadkola ograniczają powierzchnię, a podłoga nie jest równa. A na dodatek z tylnej półki wystaje niczym nie osłonięty subwoofer.

Duch sportu. Tak można powiedzieć, patrząc z zewnątrz na Kizashi. Postarano się o wszystko. Jest delikatny spoiler na tylnej klapie, są progi i dokładki przedniego i tylnego zderzaka. W tym ostatnim dwie czworokątne, potężne końcówki wydechu (niestety tylko atrapy). Budzi skojarzenia z delikatnym, fabrycznym tuningiem. I coś w tym jest, tyle że modyfikacji tutaj nie było - Kizashi po prostu takie jest. Łącznie z osiemnastocalowymi felgami - nie dostaniecie Suzuki na jakichś marnych "szesnastkach" ze stali.

Czym kusi Kizashi?
Kizashi zmusi nas do polubienia bogatego wyposażenia. Zmusi, bo nie ma innej kompletacji. Jest tylko jedno Kizashi 2WD i albo je akceptujecie, albo idziecie gdzie indziej. Jeśli akceptujecie, to lubicie skórzaną, perforowaną tapicerkę wysokiej jakości. Lubicie też elektrycznie sterowane fotele z podgrzewaniem i pamięcią. Doceniacie dwustrefową klimatyzację oraz sterowany głosem system Bluetooth. To nie wszystko - do środka dostajemy się, mając tylko kluczyk w kieszeni, a drogę oświetlają nam ksenonowe reflektory. Świeże powietrze poczujemy dzięki elektrycznie sterowanemu szyberdachowi. I damy znać o naszym nastroju, puszczając muzykę z 425-watowego systemu audio, którego brzmienie, trzeba przyznać, robi wrażenie.

I za ile to wszystko? Cennik w Suzuki nie jest zbyt skomplikowany. Za testowany egzemplarz zapłacimy 117 400 zł. 114 900 zł to koszt Kizashi 2WD, a 2500 zł dołożymy za lakier metaliczny. Opcji brak - wszystko jest w wyposażeniu standardowym. Dobrze, że choć kolor pozwalają wybrać. Cena nie jest specjalnie atrakcyjna, ale jeśli popatrzymy na rynek, to samochodu o podobnych parametrach nie uda nam się dostać o wiele taniej.

Suzuki udało się stworzyć ciekawy samochód. Atrakcyjny wizualnie, bardzo bogato wyposażony, świetnie jeżdżący, a przy tym zachowujący ducha dawnej, "mechanicznej" motoryzacji. Na naszym rynku nigdy nie będzie hitem - jest za drogi i zbyt niszowy. Ale na pewno znajdzie miłośników, którzy chętnie wejdą w jego posiadanie. Po tygodniu spędzonym z Kizashi mogę powiedzieć dwie rzeczy. Pierwsza, że to kawał dobrego samochodu. Druga, że marzy mi się jedna rzecz. Wersja 4x4 z ręczną skrzynią i silnikiem turbo. Mimo teoretycznej różnicy klas... Jaki byłby to piękny konkurent dla Imprezy WRX.

Plusy:
+ precyzyjne i pewne prowadzenie
+ bogate wyposażenie
+ dynamiczny silnik

Minusy:
- kompletny brak możliwości konfiguracji
- mało miejsca nad głową
- twarde plastiki na desce rozdzielczej

Podsumowanie:
"Prawdziwy" samochód wśród tych całkowicie codziennych.