Konie mechaniczne to nie wszystko. Kiedy producenci to zrozumieją?

Licytacja "kto da więcej" trwa w najlepsze. Kolejne "sportowe" samochody elektryczne osiągają absurdalny poziom mocy. Konie mechaniczne wręcz wylewają się z silników, a to zachęca do zadania pytania - po co?

Przyznam szczerze, że na widok kolejnych nowych sportowych samochodów elektrycznych zaczynam ziewać. Wszystkie marki przepychają się wspaniałymi marketingowymi określeniami "state-of-the-art" i "groundbreaking", próbując udowodnić, że ich pojazd na prąd jest najlepszy. W tym konkursie liczą się też konie mechaniczne. Licytacja "kto da więcej" trwa w najlepsze. Pamiętacie ten moment, kiedy Bugatti ogłosiło, że Veyron będzie miał 1001 KM?

Cały czas pamiętam te ciarki, które wtedy przechodziły po plecach. 1000 KM w drogowych samochodzie, do tego luksusowym? To było coś absolutnie niepojętego. Tymczasem teraz o 1000 KM można się już powoli potykać, właśnie patrząc na elektryki.

Problem w tym, że ta moc w większości przypadków oznacza tylko jedno - przyspieszenie. Wcale nie idą za nią rewelacyjne właściwości jezdne, gdyż mówimy o ciężkim pojeździe z wielkim akumulatorem, który musi dać życiodajny prąd tym mocnym silnikom.

Tylko nieliczne marki sprawiają, że "elektryczne konie mechaniczne" mają jakieś znaczenie

I tutaj lista jest bardzo krótka. Na pewno pojawi się na niej Porsche, gdyż Taycan jest naprawdę udanym produktem. Pierwsze opinie sugerują, że Hyundai też "dowiózł" na swój sposób w przypadku IONIQ-a 5 N. Rimac? Bardzo proszę, zasługuje na uznanie. To jednak tylko kilka pozycji wartych uwagi.

Wszyscy fascynują się Teslą Model S Plaid, która jest piekielnie szybka. Owszem, na prostej. Egzemplarz, który pobił rekord na Nurburgringu, był gruntownie zmodyfikowany. Do tego zawieszenie i układ jezdny Tesli są dalekie od sportowych i średnio radzą sobie z taką mocą.

Tesla Model S Plaid

To samo tyczy się wielu innych elektryków. Wyciskanie dużej liczby koni mechanicznych z silników na prąd nie jest aż tak trudne. Problem w tym, że za tym wszystkim muszą iść też doskonałe właściwości jezdne, aby ta moc dała się wykorzystać.

Alfa Romeo ogłosiła, że nowe Stelvio Quadrifoglio będzie elektryczne i odda w ręce kierowcy ponad 1000 KM

Jean-Philippe Imparato w wywiadzie dla Auto Express potwierdził, że prace nad tym samochodem trwają - i będzie to oczywiście elektryk. Pierwsze egzemplarze testowe wersji Quadrifoglio osiągają 941 KM, ale to nie jest jeszcze maksimum i Włosi celują w 1000 KM.

Po co? Tego nikt nie wie. Moc nie jest podstawowym kryterium do dobrej zabawy za kierownicą. Ważniejsze są właściwości jezdne, które pozwolą w ogóle wykorzystać tę moc. A w większości przypadków w zupełności wystarczyłoby już 500-600 KM, gdyż to już odpowiednio wysoki poziom.

To wszystko sprawia, że na widok nowych sportowych elektryków zaczynamy przewracać oczami

Nie ma w nich magii i czegokolwiek, co by faktycznie robiło wrażenie. Kilka lat temu żyliśmy wielką ekscytacją, gdy ogłoszono silnik 2.9 V6 w Giulii Quadrifoglio. Fani marki i pasjonaci motoryzacji dosłownie zapłonęli. A teraz? Cóż, podejrzewam, że ich reakcja może być zbliżona do mojej.