Chevrolet Spark 1.0

Ile z Big Maca ma w sobie Chevrolet Spark? Test to okazja do nieubłaganej konfrontacji amerykańskiego gustu motoryzacyjnego z utrwalonym stereotypem poprzednika Sparka - Daewoo Matiza. Czy nowy model ma w sobie cechy charakterystyczne dla produktów zza oceanu?

"W słoneczne niedzielne popołudnie przed twoją ulubioną restauracją zebrał się niemały tłum. I nikt nie czyta menu. Zaprojektowany we Włoszech Matiz od razu przyciąga uwagę wyróżniającą się aerodynamiczną bryłą". Dzisiaj te kilka zdań wyjętych żywcem z folderu reklamowego Daewoo Matiza budzić może co najwyżej uśmiech politowania. Cóż, inne są czasy i inne wymagania rynku. Nie trzeba już wychwalać pod niebiosa samochodów miejskich i nikt nie łudzi się, że wozidełko z najniższej półki cenowej idealnie spełni funkcję wielozadaniowego pojazdu rodzinnego. Małe autko ma tylko dojechać na zakupy, do szkoły i do pracy, spalając przy tym umiarkowane ilości benzyny.

Takie oto proste dygresje nachodzą mnie, gdy przełykam ostatni kęs hamburgera, popijając zimną Colą. Siedzę oczywiście w mojej "ulubionej restauracji" (wiecie której), zaś za oknem... Jakoś nikt nie ugania się wokół nowego Chevroleta Sparka. Może to dlatego, że już od tygodnia bez przerwy leje deszcz. Komu chciałoby się moknąć na parkingu? Daję sobie jeszcze chwilę na dłuższą kontemplację obiektu testu...

Hmmm, Chevrolet - to brzmi dumnie
Ta nazwa to esencja "ju-es-ej" (USA). Wbrew panującej ostatnio modzie na krytykę wszystkiego, co proste i amerykańskie muszę w tym miejscu oddać hołd paru produktom pochodzącym zza wielkiej wody. Po pierwsze, sztormówki Zippo. Pomijając ich kultowy wygląd oraz dożywotnią gwarancję, najlepsze są w nich różne sposoby zapalania. Ilość sztuczek, którymi można pochwalić się w barze, zależy tylko od inwencji użytkownika. Po drugie, ketchup Heinza. Lubię zalewać nim wszystko, co znajdzie się w zasięgu talerza. Po trzecie, Cola, czyli napój przydatny nie tylko do odrdzewiania śrub, ale także do gaszenia pragnienia i psucia zębów. Po czwarte, moja "ulubiona restauracja", którą miałem kiedyś okazję poznać od kuchni. Zapewniam, że historie o procesie wytwarzania mlecznych shake'ów można włożyć miedzy bajki. Po piąte, Dodge Viper pierwszej generacji... I w tym miejscu testu wreszcie dochodzimy do samochodów (nie licząc oczywiście wspomnianego wcześniej Daewoo Matiza).

Chevrolet, znany z produkcji kamienic takich jak Impala, Caprice czy Suburban, na nowo zawitał na europejskie podwórko z samochodem nieznacznie przekraczającym wielkość kubka na napoje w powiększonym zestawie... Cóż za chichot historii: kiedyś to europejscy producenci aut wciskali się na rynek północnoamerykański, próbując za wszelką cenę zaskarbić sobie zaufanie tamtejszych klientów. Dziś jest na odwrót. Okazało się, że wymagający klient ze Starego Kontynentu jest cenny i nie można w nieskończoność serwować mu odgrzewanego Matiza (tak jak było to w przypadku pierwszej generacji Sparka). Przedstawiono więc na wskroś nową gamę modelową, w skład której wchodzi między innymi Spark, zaprojektowany przez koreański oddział General Motors GM DAT (GM Daewoo Auto & Technology). Chevrolet z Korei? Zdążyliśmy już do tego przywyknąć.

"Najlepsze pomysły z całego świata...
...zaparkowane tuż przed twoim domem" - oto kolejny cytat z folderu Matiza. Podobnie rzecz wygląda w przypadku nowego Sparka. W założeniu ma on być tzw. "samochodem światowym", choć, prawdę mówiąc, nie wyobrażam sobie jego sprzedaży w USA. Co do wyglądu karoserii, trudno odmówić Chevroletowi śmiałości. Do ostrych, zdecydowanych linii nie pasują tylko 13-calowe kółeczka, które giną w potężnej, przesyconej blachą bryle pojazdu (receptą są aluminiowe 14-ki dostępne za 1200 zł, lecz niestety nie można ich zamówić do niższych wersji wyposażeniowych). Gdybym miał pokrótce wskazać, z jakimi samochodami kojarzy mi się nowy Spark, zapewne mój wybór padłby na zlepek Suzuki Splash - KIA Picanto - Mitsubishi Colt. Ze względu na malutkie kółeczka zestaw ten można powiększyć także o Tatę Nano. Zabiegu ukrycia klamki tylnych drzwi w plastikowej obudowie słupka pozwolę sobie nie komentować...

"Pokusa dotknięcia...
...jest nie do pokonania" - tymi słowami przeszło dekadę temu zachwalano wnętrze Matiza. A jak jest w przypadku Sparka? Kabina małego Chevroleta na pewno nie powali nikogo na kolana, ale przecież trudno spodziewać się tego w przypadku samochodu za nieco ponad 30 tys. zł. Znajdziemy tu sporą ilość półeczek i schowków, przyzwoitej jakości, nieźle spasowane plastiki i grubiutką trójramienną kierownicę, która leży w dłoniach tak jak trzeba (przydałaby się jeszcze jej regulacja na wysokość, skoro już takową posiada fotel kierowcy). Czytelność dość osobliwie wyglądających zegarów na szczęście nie podlega dyskusji. Niebiesko-zielone podświetlenie tablicy rozdzielczej to prawdziwie amerykański bajer. Ten sam kolor pamiętam ze starszych samochodów zza oceanu. To tworzy własny, oryginalny klimat. Tak trzymać!

Przy projektowaniu wnętrza Sparka nie ustrzeżono się także pewnych błędów. W zestawie pokładowych zegarów brakuje termometru cieczy chłodzącej, czego nie da się wytłumaczyć niczym innym oprócz oszczędności (ale do tego przyzwyczaiło nas już wielu producentów). Ech, gdzie ta rozrzutność w wyposażeniu, którą niegdyś zagrywano, sprzedając u nas samochody zza oceanu? Gorzej, że amerykańskie skąpstwo w dziedzinie wyposażenia wnętrza swym zasięgiem objęło także zwykły zegarek... Po prostu nie ma go w Sparku, i tyle.

Fabryczne radio (dostępne od wersji "+" w górę), którego skala głośności kończy się jeszcze zanim na dobre zacznie grać, wyposażono w port USB. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jest to malutkie wejście, do którego potrzebna jest przejściówka ze standardowego złącza. To niepotrzebnie komplikuje sprawę. Trudno zrozumieć też umieszczenie włącznika tylnego światła przeciwmgłowego w dźwigience obsługującej wycieraczki.

Zasiądźmy na nieco filigranowych, lecz dość komfortowych fotelach Sparka. Ilość miejsca w przednim rzędzie jest wystarczająca, choć na wysokości ramion kierowca i pasażer mogą mieć problemy z trącaniem się łokciami. Z tyłu, jak na tak mały samochód, miejsca jest całkiem sporo. Na krótkich dystansach w miarę wygodnie mogą tam podróżować dwie dorosłe osoby. Spora pojemność wnętrza niestety odbija się negatywnie na wielkości bagażnika. 170 litrów ledwo wystarczy na małe zakupy.

"Kiedyś ludzie nie wsiedliby do samochodu...
...o silniku mniejszym niż V8. Jednak czasy się zmieniły. Nowa technologia oznacza, że nie potrzebujesz już ośmiu, sześciu czy nawet czterech cylindrów. Teraz wystarczą tylko trzy" - tymi słowami w 1998 roku zachwalano silnik Daewoo Matiza. Podstawowa jednostka napędzająca nowego Chevroleta Sparka to litrowy, 4-cylindrowy silnik benzynowy o mocy 68 KM. Takie właśnie "serduszko" biło pod maską testowanego egzemplarza. Motorek ma aluminiową, 16-zaworową głowicę, w której pracują dwa wałki rozrządu napędzane przy pomocy łańcucha.

Na papierze wygląda to na prawdziwy arsenał. W rzeczywistości podstawowy silnik z trudem wystarcza do średnio sprawnej jazdy miejskiej. Do wykrzesania mocy silnik potrzebuje wkręcania na wysokie obroty. Gdy tego nie uczynimy, z autem właściwie niewiele się dzieje. Podczas jazdy pozamiejskiej 68-konny Spark wyraźnie męczy się na stromych podjazdach, zaś w celu uniknięcia przykrych sytuacji, wyprzedzanie należy bardzo dobrze zaplanować i zestroić z redukcją biegu/biegów. Na pocieszenie dostaniemy niskie spalanie, które na trasie bez przesadnego oszczędzania spokojnie zamknie się poniżej 5 l/100 km.

Hydraulicznie wspomagany układ kierowniczy Sparka zaskakuje niezłą precyzją działania. Niestety, do jego chęci i możliwości nie za bardzo pasują wąziutkie, 155-milimetrowe opony. Z racji sporej wysokości oraz komfortowych nastawów zawieszenia, malutki Chevrolet nie nadaje się do drogowych szaleństw. Jego żywiołem jest jazda miejska, podczas której potrafi pokazać najwięcej zalet. Lewarek skrzyni biegów pracuje lekko i precyzyjnie, choć można mieć zastrzeżenia do jego umiejscowienia. Mnie osobiście dźwignia zmiany biegów wydała się zbyt odsunięta do tyłu, przez co wkładając dwójkę za każdym razem uderzałem łokciem w oparcie siedzenia. Podczas manewrów parkingowych nieco uciążliwy może okazać się szeroki tylny słupek. To wada wielu nowych samochodów, będąca przeważnie efektem nadmiernej dbałości o zwartą bryłę pojazdu. Takie czasy...

"Coś więcej niż wspaniały samochód miejski"
W sam raz do rymu, chciałoby się rzec: oto dewiza Matiza. A jak sprawdza się Spark? Czas na małe podsumowanie kosztów zakupu Chevroleta. Drażliwy temat. Spark to samochód miejski, zatem mówimy tu o segmencie, w którym cena odgrywa niebagatelną rolę. Chevrolet za swój nowy model w bazowej konfiguracji życzy sobie niespełna 31 tys. zł. Za tę cenę otrzymamy małe autko wyposażone w komplet poduszek powietrznych (dwie przednie, dwie boczne i kurtynowe) oraz wspomaganie kierownicy. I w zasadzie kupno tylko takiego Sparka ma jakikolwiek sens. Dokładanie kolejnych "bajerów" szybko wywinduje nam cenę do poziomu gwarantującego zakup o wiele bardziej komfortowego auta (to wada także np. konkurencyjnej Toyoty Aygo). Spark w wersji "+" z klimatyzacją, centralnym zamkiem i lakierem metalizowanym zbliża się do 37 tys. zł. To kwota wystarczająca na przykład na Dacię Sandero Laureate 1.4/75 KM. Inna jazda...

Na koniec przejdźmy do tematu amerykańskości. Czy malutki Chevrolet to rzeczywiście samochód kryjący w sobie ducha "ju-es-ej"? Niestety, poza znaczkiem na atrapie chłodnicy niewiele tego w Sparku zastaniemy. Jedynym prawdziwie amerykańskim motywem, który udało mi się odnaleźć, jest niebieskie podświetlenie deski rozdzielczej. Szkoda. Każda marka ma przecież jakiegoś ducha... Wierzę, że przy nieco większym zaangażowaniu udałoby się tchnąć "spirit of USA" nawet w tak mały pojazd, jakim jest Spark. Warto próbować, bo jak już wcześniej wspomniałem, Amerykanom zawdzięczamy całkiem sporo fajnych rzeczy.