Opel Cascada 2.0 CDTI Cosmo

Za oknem już wiosna pełną gębą, więc czas rozejrzeć się za kabrioletem. Dlatego przedstawiamy Wam test jednego z nich. Tyle tylko, że w czasie testu temperatura sięgała -16 stopni. Ale nam w niczym to nie przeszkadzało. Mimo materiałowego dachu, Cascada dała radę.

"Zbyt niska temperatura. Dach wyłączony" - takim hasłem powitał mnie Opel Cascada tuż po odbiorze. -12 stopni to faktycznie kiepska pora na jazdę bez dachu. Ale jeśli test wypada w końcu stycznia, a samochód jest jednym z najładniej narysowanych "zwykłych" cabrio na rynku, to nie mogę sobie pozwolić na marnowanie czasu poprzez jazdę z założonym dachem. Komunikat nieco mnie zniesmaczył - jak mam się przeziębiać, to na własne życzenie i żaden Niemiec nie będzie mi tego zakazywał (nawet jeśli złożono go w Polsce). Rzeczywistość okazała się dość prozaiczna - system ze względu na ochronę elementów konstrukcyjnych dachu nie pozwala na poruszanie elektrycznym mechanizmem (czas otwarcia - 17 sekund, z maksymalną prędkością do 50 km/h) w pewnym zakresie temperatur. I tak, dachu nie możemy otworzyć przy temperaturach spadających poniżej -7, ale zamkniemy dach nawet jak spadnie do -10.

Szok na drogach
Ze względu na aurę, na możliwość testowania Cascady musiałem czekać kilka dni. W tym czasie zająłem się testowaniem Astry Coupe. Bo w gruncie rzeczy na tym modelu bazuje kabriolet Opla, i choć rozmiarami sięga niemal Insignii (4,7 m długości, 2,7 m rozstawu osi), to należy rozpatrywać Cascadę jako wersję Cabrio i Coupe kompaktowego Opla. W tym czasie dowiedziałem się, że wnętrze, mimo tego, że jest wzięte wprost ze wspomnianej Astry, może wyglądać ładnie, a przede wszystkim - jest wygodne. Nie będę się znęcał nad klawiszologią Opla, bo to robiłem już w innych testach, a koledzy redaktorzy również z lubością oddają się temu zajęciu w swoich publikacjach. Jak dla mnie zegary są świetne, klawisze nie, a fotele pokryte opcjonalną, beżowo-pomarańczową tapicerką, wyglądają po prostu rewelacyjnie. Są przy tym dość wygodne, choć osobom szerszym w dolnych partiach ciała może być za wąsko..

Za to z tyłu udało się wygospodarować kanapę, która spokojnie pomieści parę pasażerów na niezbyt długiej trasie. Nie będzie z tym najmniejszego problemu. W bagażniku z kolei, w wersji "Coupe" zmieścimy pakunków tyle co w kompakcie - 350 litrów przestrzeni powinno wystarczyć na dłuższy wypad.

Ale co to ja widzę - temperatura się podnosi, chwilowo osiągając -6 stopni. Naciskam przycisk pomiędzy fotelami i... nic. Trzeba wysiąść, otworzyć bagażnik i przestawić w środku osłonę dachu. Dzięki temu bagażnik zmniejszy się o kilkadziesiąt litrów, a na dodatek wszystkie bagaże będą musiały być małe i płaskie, bo inaczej się nie zmieszczą. Ale wciąż nie jest to bagażnik typu "schowek na rękawiczki". Tak czy inaczej, osłona mogłaby się automatycznie składać - nie jest zbyt skomplikowana. A tak to trzeba się przygotować do jazdy bez dachu. Wracam do wnętrza. Zakładam czapkę, włączam podgrzewanie foteli (bardzo dobre) i kierownicy (w zasadzie nic nie dające), ustawiam temperaturę we wnętrzu...; w tym czasie co czytaliście to zdanie, w 17 sekund, dach składa się pod pokrywą bagażnika, a cztery szyby podnoszą do góry.

Ludzie zaczynają się trochę dziwnie patrzeć, gdy wytaczam się z parkingu na ulicę. Okazało się, że temperatura wg samochodu spadła do -9. No cóż, jak test to test.

Po kilku kilometrach, gdy dwulitrowy diesel zdąży się już nagrzać, a kierownicę ogrzałem dłońmi, zmniejszam temperaturę wnętrza i poziom ogrzewania siedzeń. Jest mi naprawdę ciepło. Ludzie marznący na przystankach przyglądają mi się dość dziwnie, dzieci pokazują mnie palcami, a kierowcy jakoś tak uprzejmiej się do mnie odnoszą. Że nie należy zadzierać z wariatami, albo co? Nie wiem - ale jadę dalej i jestem zaskoczony przydatnością tego samochodu do jazdy w zimie. Oczywiście, nie opuszczę bocznych szyb, bo wiatr zrobiłby wtedy jesień średniowiecza zarówno z resztek moich włosów, jak i z mojego układu odpornościowego. Ale jest mi komfortowo... poza kolanami. To już któryś z kolei kabriolet, w którym zauważam tę prawidłowość - powietrze zawija się w taki sposób wokół przedniej i bocznych szyb, że wieje w kolana. Następnego dnia byłem już mądrzejszy i wziąłem jedyne dodatkowe akcesorium do zimowej jazdy bez dachu - szalik do położenia na kolanach.

Poza tym, pada śnieg. Okej - mróz jest niestraszny (do -10), a śnieg. Śnieg generalnie też nie, o ile jedziemy. Jak stoimy, to pada do środka - nic tu nowego w kwestii fizyki i opadów atmosferycznych nie jesteśmy w stanie wymyślić.

Podczas jazdy z prędkościami do 100-120 km/h w środku jest generalnie dość cicho. Opływające powietrze co prawda słychać, ale nie ma dachu, więc nie ma się czemu dziwić. Mimo to jest dość komfortowo i można swobodnie rozmawiać podczas jazdy. W mieście jest trochę gorzej i nie mówię o śniegu padającym z góry na głowę. Mówię o tym, że słychać jednostkę napędową - samootrzepujące się ze śniegu, głośne 2.0 CDTI.

Amerykański styl
Ok, tak naprawdę amerykański styl to wielkie V8 i tylny napęd. A jak jest mało mocy, to wsadzamy jeszcze większe V8. Tu jest wszystko na odwrót, bo i koła połączone ze skrzynią biegów są przednie, i silnik ma o połowę mniej cylindrów i na dodatek jest to turbodiesel. Więc czemu takie porównanie? Dlatego, że Cascada mimo świetnej, dynamicznej linii, wcale nie jest samochodem dynamicznym. Porusza się dostojnie i powoli, zwłaszcza na początku. Jest też po "amerykańsku" utuczona - gotowa do jazdy waży niemal dwie tony, będąc wciąż zaledwie kompaktem (choć wyciągniętym). Golf Cabrio waży 400kg mniej!

Silnik jest dość głośny i klekoczący. I słychać to niezależnie od pozycji dachu. Mając 165 KM i 350 Nm obiecuje może nie sportowe, ale na pewno całkiem przyzwoite osiągi. Tymczasem nawet na papierze Opel zachęca raczej do powolnego toczenia się bulwarem niż sprintu - do "setki" przyspiesza w ponad 10 sekund.

Do tego wszystkiego samochód jest zawieszony dość miękko. Jego domeną jest komfort i spokój, a nie kręte alpejsko-śródziemnomorskie drogi. Na dwudziestocalowych felgach będzie się dobrze prezentować, poprawiając przy tym nieco przyczepność (opony o szerokości 245 mm), a komfort nie ucierpi przy tych nastawach standardowego zawieszenia - kolumn MacPhersona i belki skrętnej.

Jak już wspomniałem, dynamika to nie najważniejszy element Cascady, ale jak się tym w ogóle jeździ? Przyspiesza powoli i jakby z oporem - zdecydowanie więcej wigoru zyskuje w wyższych partiach prędkościomierza. Bardzo dobrze czuje się na autostradzie, i trzeba przyznać, że zestopniowanie sześciobiegowej przekładni manualnej jest zdecydowanie nastawione właśnie na taki typ jazdy. Przełożenia są bardzo długie i choć subiektywnie wydaje się, że w zakresie licznikowych prędkości 130 km/h+ Opel zbiera się dość przyzwoicie, to tak naprawdę nie robi nic nadzwyczajnego. Za to, przy zamkniętym dachu, robi to całkiem cicho - w ogóle nie czuć, że nad sobą mamy tylko brezent. To się zmienia tylko na postoju. Dochodzi do nas znacznie więcej odgłosów z zewnątrz - gadający na przejściu piesi, szczekające psy i tym podobne atrakcje.

Wspomniałem już wcześniej, że samochód jest komfortowy. Nie lubi jednak kolein - jak wszystkie samochody z szerokimi oponami. Mimo to, prowadzi się dość stabilnie i choć nie można oczekiwać po nim sportowej jazdy, to spełnia wszelkie pokładane w nim nadzieje. Układ kierowniczy pracuje znośnie, nie jest przewspomagany, a w trybie "sport" dodatkowo się utwardza (podobnie jak wyraźnie zmienia się charakterystyka silnika). Hamulce są przeciętne, ale w żadnym przypadku nie można im zarzucić zbyt słabego wytracania prędkości - po prostu mają do zatrzymania niemal dwie tony.

Wysoka cena jazdy bez dachu
Nie, wcale nie trafiłem do szpitala z zapaleniem płuc. Po tygodniu turlania się bez dachu nic mi nie było, a więc Opel test na zimową odporność zdał celująco. Po prostu dotarliśmy do etapu, kiedy musimy się zastanowić, ile trzeba wydać na taki samochód. Co najmniej 112 900 zł, bo w tym miejscu zaczyna się cennik Cascady. Więc od razu wiadomo, że to nie będzie oferta roku. Potem jest jeszcze śmieszniej. Dwulitrowy diesel cenę podnosi do 130 100 zł. Dodatki, od kamery Opel Eye, przez kamerę cofania, nawigację, dwudziestocalowe felgi, aż po skórzaną tapicerkę wartą wg Opla 12 000 zł, podbijają cenę do ok. 175 000 zł.

Stu. Siedemdziesięciu. Pięciu. Tysięcy. Złotych. Fakt, samochód nie ma w zasadzie konkurencji. Nie ma VW Eosa, nie ma już w cennikach Megane CC, jest tylko mniejszy i nieco inny w koncepcji Golf Cabriolet i sztywnodachowy Peugeot 308 CC, który z podobnym silnikiem i nieco słabszym wyposażeniem wyceniony jest na 143 tys. zł. W okolicach 175 tysięcy można już myśleć o BMW Z4 sDrive20i (od 164 900 zł), albo, co bardzo prawdopodobne, o nowym Audi TT Roadster (ceny jeszcze nieznane).Podobna kwota pozwoli nam na wybór 177-konnego diesla Kinetic w Volvo C70, albo pozwoli spojrzeć na A5 Cabrio.

Zalety:
+ świetna linia nadwozia
+ świetny na cały rok mimo brezentowego dachu
+ dość komfortowe prowadzenie
+ bogate wyposażenie

Wady:
- waży tyle, co lekki czołg
- osiągi mimo mocnego silnika rozczarowują
- kosztuje sporo za dużo

Podsumowanie:
Cascada jest ładnym samochodem - nawet jak ktoś nie lubi Opli. Stylistycznie wyszła świetnie. Jest bogato wyposażona i przede wszystkim jeździć nią można cały rok mimo brezentowego dachu. Natomiast cierpi na kilka wad, które mogą spowodować ograniczenie popularności i sprowadzić samochód do roli egzotyki na naszych drogach. Niestety, bo założenia były słuszne i jako cabrio samochód się sprawdza. Nie sprawdza się tylko jako "samochód" - jest niezbyt szybki, ciężki jak słoń, a cena chyba jest liczona od kilograma.